★ discrust|blog ★

slow fucking life — slow fucking internet

:: non serviam

 

|discrust

:: wylinki

nasze linie papilarne nic nikomu nie mówią, nie zostawiamy śladów; w każdym motelu jedynie kilka oddechów i okruchy jedzenia. wyjeżdżamy o poranku, a przydrożny żwir chrzęści [nam] pod kołami. jedziemy na zachodnie wybrzeże, wtopić się i zmienić skórę, zrzucić wylinki, patrząc w ocean... potem północ obiecana i piękno Santiam State Forest; zamienimy się w zieleń Oregonu, znikniemy im wszystkim!

jesteśmy mniej ufni, niż kojoty ostrożnie podchodzące w naszym kierunku, gdy rozwaleni wieczorową porą na dalekich przedmieściach San Francisco, jemy przy niewielkim ognisku kolację. rzucasz im kawałek ciasta, a ja patrzę na twoje zakurzone dłonie i włosy. i uwielbiam cię taką, zmęczoną i spokojną. byle do następnego motelu, by pod prysznicem zmyć pył kolejnego dnia, leżeć nago pod ociężale obracającym się wiatrakiem, słuchając na AM lokalnej stacji z piosenkami tak zapomnianymi, jak miejsca, które zostawiliśmy za sobą.

Czytaj dalej...

:: plujemy zorzą polarną

w próżni zasnąć – w pełni się obudzić. z naręczem najpotrzebniejszych drobiazgów opuścić orbitę, se przejść na inną. niech asteroidy napierdalają dalej, szukając frajerskich ciał na kolizyjnych ścieżkach. ich sprawa.

niech pulsary wreszcie zaczną zasypiać snem zimowym, niech się zakopują w ściółce, niech przestaną kłuć w oczy stroboskopowymi igłami i przykryte liśćmi czekają na śnieg i hibernację.

po nocnych ulicach włóczą się jak strachy osierocone planety wytrącone z równowagi, bez słońc swoich, z gasnącymi flakami. trafiają na wysypisko planet, z budką stróża, który dojadając kanapkę, zdalnie otwiera bramę i wpuszcza kolejne planetarne zjawy.

Czytaj dalej...

:: опиат

просыпаешься и чувствуешь как будто вчера начинается седня. опять.

опиат.

 

|discrust

:: sam zrobię

świąd zewsząd. rozdrapałem se otoczenie wokół. w nieładzie książki z drgającymi rzędami liter, niemożliwymi do przeczytania, kakofonia dźwięków z kilku źródeł, rzeczy w rozjebie leżące się walające. zatem tak to wygląda. tak to działa. nie ma zaskoczenia – nie ma zagrożenia. adaptacja, to warunek sine qua non owocnych potyczek; uznać krańcowość za pole do przetrwania. oswoić to, co atakuje, zagłaskać, udusić i wyrzygać na końcu z ulgą.

zamrażam miejsca zapalne i poprawiam sobie poduszkę pod głową. za oknem cicha noc, gęsta noc. dzieje się zmęczenie i duszenie pluskiew. w ciemności dogorywa to mrowie wyczerpania i przytłoczenia. w słoikach. zebrane jak trofeum, jak stonka w dzieciństwie.

Czytaj dalej...

:: #3 [myśl i mowa] – NA KRÓTKO ★2 | nasze małe miejsca...

puściłem w sieć kolejny odcinek mojego podcastu [myśl i mowa]...

Moja krótka refleksja nt miejsc wybitnie naszych, miejsc ważnych, w których albo zakotwiczamy się, albo gromadzimy całkiem nowe i nowe podczas naszej wędrówki przez życie… … a gdzie jest Twoje miejsce? czym ono jest dla Ciebie?

Czytaj dalej...

:: sonar

ostrożnie słyszeć. dostroić się. na początku cię wyszeptać. w głowie. poczuć pod palcami prędkość nurtu, zanurzyć całą dłoń, wreszcie zanurzyć się całkowicie. jak sonar, odnaleźć cię i coraz bliżej, coraz bardziej uważnie – słuchać i słyszeć. czuję twoje ruchy gdy płyniesz, czytam cię pomiędzy falami, wnikając sobie w nurt. sobie i tobie. dyfuzje przy kawie unoszą w powietrze drobinki kurzu skrzące się w słońcu.

(zawsze rozsuwasz zasłony. zawsze jest jasno).

nie trzeba nic więcej, aby odczytywać te oceany znaczeń. zburzyć tyle ścian, aby labirynt pozbawić jego istoty. wpuścić w tę przestrzeń tyle spokoju, ile potrzeba, aby nie kaleczyły cię krawędzie.

Czytaj dalej...

:: traktat o łuskaniu styropianu

Czytaj dalej...

:: jadę

zbliża się dzień zerowy czuję jak sunie fizycznie nieregularnie dziwacznie i flaki się kurczą w dziwnych mikro konwulsjach potem rozkurcz i znowu normalność ale jakaś mocno pobrużdżona to bruzdy obawy jednakże hartujące sił nie wysysające wszystko się układa jakimiś dziwacznymi warstwami trącymi o siebie i mnie i ciebie i wszystko wokół ale to nie przeszkadza w niczym bo wróble to ptaki ciernistych krzewów hehehe więc i wśród kolczastych gałązek znajdą schronienie przed tym huraganem który pierdolnie o brzeg w dzień zerowy o ósmej godzinie rano a teraz gra mi Antonín Dvořák symfonię numer 9 i się jaram ogromne tabletki stają mi w gardle popycham je falą mineralki i już po drodze do żołądka rozpuszczają się i suuuuuną jak bobsleje kolejna porcja do tego syfiastego farmkokoktajlu dowiedziałem się tak dużo tak dużo mi opowiedziano z fioletowego źródła medycznych niuansów również zaczerpnąłem wiele więc pojadę przygotowany z wyprawką przeciwbólową i z kaskiem na głowie metaforycznym wymyślonym przypną mnie do tych skał zanim jeszcze wszystko się zacznie a jak się zacznie to nabiorę powietrza i czego tam jeszcze i wytrzymam jebnięcie każdej fali bo se tak to wykalkulowałem sprytnie bez pajacowania i bez bagatelizowania mniej więcej na środku ustawię suwaki i zetknę się z nowym zupełnie czymś co mnie od zła wszelkiego uchronić ma po dni ostatnie czy jakoś tak ironia losu podłego antychryst w rękach chrześcijańskiej troski jeszcze nie wygasłych małych lampek oliwnych bezinteresowności przynajmniej tak to wygląda w deklaratywnych wstęgach ich celów przewodnich ale mniejsza o nazwy i łatki gdy pomoc jest czysta i wzajemna bo będzie bez wątpienia wzajemna antychryst nie antychryst ale wdzięczność za pazuchą nosi a będzie jej potrzebował jakieś sto kiloton gdyż albowiem będzie trzeba (tak trzeba tak sobie to postanowiłem i nikt mi tego nie będzie prostował we łbie) gigantycznie podziękować za wszelakie pomocne dłonie tak to już jest że sam nie wymagam od innych tego co sam chcę innym dać ale nic mnie nie powstrzyma od gestów wdzięczności różnokolorowych gdy z tych jebanych huraganów wyjdę cały se tak ustaliłem z samym sobą stawię się zatem w K. gotowy na całokształt w dniu zero amen666

Czytaj dalej...

:: martwe dusze, martwy kraj

musiałem dziś przemknąć wzrokiem po Martwych duszach. w oryginale.

musiałem śliznąć się po cyrylicy nie zainfekowanej neofaszystowską gangreną neoczekistowskiej RoZZZji. chciałem też sięgnąć po Mandelsztama i Nabokowa, ale padło na Gogola. niech będzie. zauważyłem, że literatura rosyjska nie brzmi już w głowie tak jak przed wojną. ile minie czasu, gdy znowu – jak niegdyś książki po niemiecku – rosyjskie książki wywietrzeją? gdy znowu jakaś mikroskopijna grupka w rodzaju “literackiego Memoriału” będzie wykonywać mrówczą pracę, odgrzebywać literackie perły spod megaton propagandowego łajna w kształcie książek?

Czytaj dalej...