:: #3 [myśl i mowa] – NA KRÓTKO ★2 | nasze małe miejsca...
puściłem w sieć kolejny odcinek mojego podcastu [myśl i mowa]...
Moja krótka refleksja nt miejsc wybitnie naszych, miejsc ważnych, w których albo zakotwiczamy się, albo gromadzimy całkiem nowe i nowe podczas naszej wędrówki przez życie… … a gdzie jest Twoje miejsce? czym ono jest dla Ciebie?
ostrożnie słyszeć.
dostroić się. na początku cię wyszeptać. w głowie. poczuć pod palcami prędkość nurtu, zanurzyć całą dłoń, wreszcie zanurzyć się całkowicie.
jak sonar, odnaleźć cię i coraz bliżej, coraz bardziej uważnie – słuchać i słyszeć.
czuję twoje ruchy gdy płyniesz, czytam cię pomiędzy falami, wnikając sobie w nurt. sobie i tobie. dyfuzje przy kawie unoszą w powietrze drobinki kurzu skrzące się w słońcu.
(zawsze rozsuwasz zasłony. zawsze jest jasno).
nie trzeba nic więcej, aby odczytywać te oceany znaczeń. zburzyć tyle ścian, aby labirynt pozbawić jego istoty. wpuścić w tę przestrzeń tyle spokoju, ile potrzeba, aby nie kaleczyły cię krawędzie.
zbliża się dzień zerowy czuję jak sunie fizycznie nieregularnie dziwacznie i flaki się kurczą w dziwnych mikro konwulsjach potem rozkurcz i znowu normalność ale jakaś mocno pobrużdżona
to bruzdy obawy jednakże hartujące sił nie wysysające wszystko się układa jakimiś dziwacznymi warstwami trącymi o siebie i mnie i ciebie i wszystko wokół ale to nie przeszkadza w niczym bo wróble to ptaki ciernistych krzewów hehehe więc i wśród kolczastych gałązek znajdą schronienie przed tym huraganem który pierdolnie o brzeg w dzień zerowy o ósmej godzinie rano
a teraz gra mi Antonín Dvořák symfonię numer 9 i się jaram ogromne tabletki stają mi w gardle popycham je falą mineralki i już po drodze do żołądka rozpuszczają się i suuuuuną jak bobsleje kolejna porcja do tego syfiastego farmkokoktajlu dowiedziałem się tak dużo tak dużo mi opowiedziano z fioletowego źródła medycznych niuansów również zaczerpnąłem wiele więc pojadę przygotowany z wyprawką przeciwbólową i z kaskiem na głowie metaforycznym wymyślonym
przypną mnie do tych skał zanim jeszcze wszystko się zacznie a jak się zacznie to nabiorę powietrza i czego tam jeszcze i wytrzymam jebnięcie każdej fali bo se tak to wykalkulowałem sprytnie bez pajacowania i bez bagatelizowania mniej więcej na środku ustawię suwaki i zetknę się z nowym zupełnie czymś co mnie od zła wszelkiego uchronić ma po dni ostatnie czy jakoś tak
ironia losu podłego antychryst w rękach chrześcijańskiej troski jeszcze nie wygasłych małych lampek oliwnych bezinteresowności przynajmniej tak to wygląda w deklaratywnych wstęgach ich celów przewodnich ale mniejsza o nazwy i łatki gdy pomoc jest czysta i wzajemna bo będzie bez wątpienia wzajemna antychryst nie antychryst ale wdzięczność za pazuchą nosi a będzie jej potrzebował jakieś sto kiloton gdyż albowiem będzie trzeba (tak trzeba tak sobie to postanowiłem i nikt mi tego nie będzie prostował we łbie) gigantycznie podziękować za wszelakie pomocne dłonie
tak to już jest że sam nie wymagam od innych tego co sam chcę innym dać ale nic mnie nie powstrzyma od gestów wdzięczności różnokolorowych gdy z tych jebanych huraganów wyjdę cały se tak ustaliłem z samym sobą
stawię się zatem w K. gotowy na całokształt w dniu zero
amen666
musiałem dziś przemknąć wzrokiem po Martwych duszach. w oryginale.
musiałem śliznąć się po cyrylicy nie zainfekowanej neofaszystowską gangreną neoczekistowskiej RoZZZji. chciałem też sięgnąć po Mandelsztama i Nabokowa, ale padło na Gogola. niech będzie.
zauważyłem, że literatura rosyjska nie brzmi już w głowie tak jak przed wojną. ile minie czasu, gdy znowu – jak niegdyś książki po niemiecku – rosyjskie książki wywietrzeją? gdy znowu jakaś mikroskopijna grupka w rodzaju “literackiego Memoriału” będzie wykonywać mrówczą pracę, odgrzebywać literackie perły spod megaton propagandowego łajna w kształcie książek?
świat butwieje wokół, zmienia nawierzchnię, obumiera w niesłyszalnych cyklach. świat zmienia zapachy, szatę graficzną i zestaw faktur. konkretniej, jedna z patchworkowych części tego świata, maleńka jego część.
tak to już jest, że mamy tendencję do nazywania relatywnie dużymi słowami rzeczy małych, czy nawet pomijalnych. mamy swoje mini-zestawy naprawcze, mini-maszynki do marzeń i mini-kłopoty, które przechowujemy w mini-pęcherzykach poupychanych po kątach naszych światów.
jemy rohlíky z pastą jajeczno-czosnkową. w parku. kawa ze stacji benzynowej. z plecaka wystaje kieszonkowe radio i wypluwa głupie letnie hity; Eva Farna zawodzi:
Cítím pohled v zádech – poslední výdech nádechi to má rub a líc, chtít všechno nebo nic.Všechno nebo nic!
śmieję się i parodiuję jej wokal, a ty się krztusisz rohlikiem i zakrywasz usta.
– Ukaaaasz, śmierdzę czosnkiem? – przysuwasz się i całujesz mnie.
– noooooo – uśmiecham się i daję ci łyka kawy z mojego kubka.
łapiemy se stopa do Brna, gdzieś za Olomoucem. świat śmierdzi benzyną, wiatrem i naszym czosnkiem. w każdym samochodzie inny klimat, inna muzyka, inne historie.
siadamy zawsze razem z tyłu. wiatr wpada przez otwarte okna samochodu i rozwiewa twoje włosy, które omiatają mi twarz... falują maleńkie czerwone kwiatki – rozwiew.
jeden z wysłuchanych ostatnio podcastów nt. filozofii Cassirera (o którym “zapomniałem” naprawdę bardzo dawno temu), obudził we mnie stare fundamentalne dylematy i rozmyślania.
od Kanta i neokantyzmu trzymałem i trzymam się raczej z daleka i pewnie musiałbym popełnić z kilka wpisów tutaj, aby to jakoś ogarnąć i wyjaśnić. dość powiedzieć, że osobiście przemawiają do mnie raczej nurty materialistyczne (w kontekście choćby ontologii, czy epistemologii); ontologiczna kategoria Dasein z filozofii słynnego adwersarza Ernsta Cassirera – Martina Heideggera, mówi mi więcej, aniżeli transcendencje tego pierwszego.