★ discrust|blog ★

slow fucking life — slow fucking internet

:: wojny

od jakiegoś czasu, obok czeskiej Vltavy, której słucham namiętnie od lat każdego dnia, towarzyszy mi rewelacyjna ramówka Sveriges Radio P2 Musik — II program szwedzkiego publicznego radia, głównie z muzyką klasyczną i świetnymi, weekendowymi audycjami kulturalnymi.

słucham więc lugn klassisk musik för sen kvällstid (spokojna muzyka klasyczna do późnych godzin nocnych), siorbię mega-goryczkową, paragwajską yerbę, której smak wraz z sokiem z cytryny, jakoś przewrotnie komponuje się z gęstą i lepką nocą za oknem. lekkie podmuchy wkradają się przez okno, a wraz z nimi zabłąkane muszki wszelakiego autoramentu — wlatują w niewidzialną orbitę okrągłej, ledowej lampki do czytania, odbijają się chaotycznie od źródła światła, lądują na ścianie, aby zniknąć zaraz gdzieś w cieniu...

po solidnej, blisko 1000-stronicowej dawce science fiction w wykonaniu doskonałego Michaela Swanwicka (tom pt.: Próżniowe kwiaty), zarezerwowałem sobie dwa wieczory na dwie wojny... czy raczej na jedną wojnę w dwóch odsłonach. pierwsza z nich, to Wojna i terpentyna, Stefana Hertmansa, a druga, to Wojna, Louisa-Ferdinanda Céline'a.

Czytaj dalej...

:: acta, non verba

przećpałem się słowami, zatrułem się słowną pulpą. rzygam krwią i pojedynczymi ścięgnami, niestrawnymi spójnikami. ostre diakrytyki, jak ości, wbijają się w przełyk.

to, co jeszcze zostało w głowie, kotłuje się bezładnie, gubiąc wcześniejszy szyk i elegancję. swobodnie płynące wstęgi zdań zamieniają się w pętle, zaciskają się coraz mocniej i nie pozwalają oddychać. wypluwam pojedyncze kolce-przecinki, które niegdyś w uroczym ładzie oddzielały poszczególne sentencje, ledwo uchwytne subtelności i meandrujące opowieści możliwe do złapania tylko w tej specyficznej atmosferze zakołysania.

Czytaj dalej...

:: alokacje

pisanie, to raczej jakiś rodzaj tąpnięcia, splątania; artykułowanie nieuporządkowanych sekwencji, grzebanie w chaosie. pisanie od niczego nie wyzwala, ani nie daje ulgi. nie jest również pieprzoną golgotą, czy teatralnym uprawianiem samobiczowania słowem — patosu w tym ni grama. pisanie, to nic przyjemnego, bo niby dlaczego te z lekka zagłaskane i pozornie uczesane akapity miałyby przynosić cokolwiek kojącego? skąd ten idiotyczny pomysł? kto to wymyślił? nawet jeśli jakaś historia przybierze kształt obły i pozbawiony drzazg, wypełniona jest nieprzyjemnym drżeniem, rozdygotaniem będącym immanentną cechą tworów kruchych i efemerycznych.

to nieznośne splątanie stanowi paliwo i tworzywo jednocześnie. nawet najbardziej subtelne obrazy esencjonalnie wywodzą się z gąszczu, z szoku, z chybotliwych słownych kaskad.

Czytaj dalej...

:: co mělo zemřít — zemřelo

Czytaj dalej...

:: załamanie z przemieszczeniem

plecami do morza. na północ, na wschód. w plecaku wymęczone kilka miesięcy włóczęgi wzdłuż wybrzeża. załamanie z przemieszczeniem.

macham już jakąś godzinę na żwirowej zatoczce. kilkanaście metrów za mną, pod biało-niebieskim parasolem siedzi kompletnie znudzony facet z ostatnimi arbuzami na sprzedaż; owoce wyglądają żywiej od niego. wreszcie ktoś się zatrzymuje...

Czytaj dalej...

:: zanik

mówisz, że tamten Žižkov pozostawił po sobie jeszcze parę miejsc, po których włóczyliśmy się bez końca, miast gnieść się w sobotnich, nocnych tramwajach. pytanie, czy wrócę jest nie na miejscu. nie ma miejsca — nie ma pytania. wysłane książki mimo wszystko pachną mi miastem, squatem, rzeką...

wieczorami wsiadam w pociąg, bo tylko tam te historie wypełzają powoli, w rytm stukotu kół. tylko tam zacieki na oknach wagonów stanowią integralną część pejzażu; to nie brud. wysiadka na pustym peronie, skąpanym w deszczu i nocnej wilgoci. długaśne jęzory lamp liżą trakcję i beton. miasto w mroku. nikt nie czeka. ja też nie czekam...

Czytaj dalej...

:: zwardoń

litry cieczy smolistych i bulgot nad ranem; ni to sen, ni [z]jawa, czasu brak na analizy, czasu brak na to, by iskrę rozniecić, rozdmuchać. z bezdechu wyrwany strzęp, wypluwka marna — coś, jak kilka kropel deszczu z chmur potężnych, ciężarnych. trwanie w kofeinowym ogłupieniu, w skwierczącym pulsowaniu, w piekącym otumanieniu. wysychają rzeki, które mogą swoim nurtem pchnąć cię poza. suche koryto spragnione ulewy i niebo, które nie pęka.

śnisz, albo nie — różnica jest symboliczna, nie ma większego znaczenia. jebać to. nażarłeś się tych obrazkowych historii, efemerycznych opowiastek, a teraz rzygasz po nocach resztkami. niezdrowo. dzień dobry. dobranoc. nie czuję się. wcale nie.

Czytaj dalej...

::аквариум

есть люди, для которых паранойя это как жизнь в маленьком аквариуме, в котором они плавают бесконечно, от стенки до стенки. никто не меняет воду, а застой — условие априори.

проходят дни, месяцы и годы, а у них меняется только уровень инерции и хуйни — вот такая штука... cамое жалкое во всем этом то, что они на 666% уверены, что все остальные тоже живут в подобных аквариумах.

Czytaj dalej...

:: into the void

Czytaj dalej...

:: ноќта нема да биде добра

ciężkie chmury nad Belgradem, huk burzy w Zagrzebiu, pył niesiony wiatrem po ulicach Sarajewa, zasypia głuchonieme Skopje... nic nie zapowiada spokojnej nocy — noć neće biti dobra.

betonowy brutal wyrosły znikąd i po nic; abstrakcyjnymi kształtami znaczy bałkańskie ziemie. zadziwia, męczy, ku niebu wygraża fantazmatem samym-w-sobie-dla-siebie. rdzawy zaciek na ścinach, mech łączący żelbetowe cielska, opuszczone ptasie gniazda w krzywiznach przedziwnych.

komunistyczne sarkofagi, serbsko-chorwackie trumny bez trupów, naznaczone kępkami lichej trawy przeciskającej się przez materię twardą i smutną. zapomniane echa, przepastne sale z przeciągami na wylot, pamiętające masowe pieśni i pionierskie wniebogłosy.

Czytaj dalej...