:: wygrać z bólem...
najgorsza jest świadomość powtarzalności. rzucanie się głową w dół za każdym razem. rozbieg i destroy. to dewastująca łeb kombinacja, w której żeby było lepiej, musi być poniżająco, kurwa, źle. zaopatrzony w dziesiątki “oszukańczych” mechanizmów obronnych, historii zastępczych, racjonalizacji karkołomnych, każdorazowo prowadzę z lekka nierówny “dialog” z bólem; “dialog” o tyle jałowy, że ból po prostu JEST. pojawia się i wwierca się w każdą jebaną tkankę i jest cokolwiek nieskory do prowadzenia dysput, nie wspominając o tym, że za nic ma staropolskie: wypierdalaj!. gadam więc do siebie, albo buduję naprędce sklecone rusztowania, aby utrzymać cały ten konstrukt w koślawej całości.
poradnie leczenia bólu i profilaktyka w tym zakresie, leżą i kwiczą w kraju nad Wisłą. mam na myśli dostępność porad i konkretnych ścieżek terapeutycznych dla pacjentów z dotkliwym, permanentnym bólem. brutalna rzeczywistość jest taka, że realną pomoc otrzymamy w PL wyłącznie poza “usługami” NFZ. patologia kolejek półtorarocznych, dwuletnich – w ramach ubezpieczenia zdrowotnego – jest tutaj na porządku dziennym, natomiast prywatna jednorazowa wizyta, to koszt rzędu 250-350PLN. po doliczeniu kosztów specjalistycznych opatrunków, leków + środków przeciwbólowych, jest to zabawa poza zasięgiem przeciętnego człowieka w tym kraju. nie trzeba chyba dodawać, że jednorazowa wizyta w poradni leczenia bólu, to po prostu wyrzucenie kasy w błoto, albowiem skutek przynoszą wyłącznie długotrwałe konsultacje, obserwacja pacjenta i długofalowe działania.
poziom bólu u mnie wymaga stosowania opioidów, co nie jest wyjściem “radującym duszę”. wiadomo, czym są opioidy, jak działają i jakie bywają skutki ich długotrwałego zażywania. nie jestem w stanie zweryfikować całokształtu polityki dostępności silnych, opiatowych leków przeciwbólowych – ocenę opieram na swoim przykładzie, gdzie odpowiedzialność lekarza koegzystuje z empatią i zrozumieniem mojego stanu i poziomu bólu.
farmakologia jednak nie jest wszystkim. mogę z silnym przekonaniem powiedzieć, że kluczowe jest indywidualne nastawienie. walka z bólem musi być skorelowana z gigantycznym wysiłkiem psychologicznym; u mnie psychologia bólu, to 70% energii, jaką poświęcam na całokształt leczenia. to proces angażujący literalnie WSZYSTKO w życiu. nie istnieje obszar “bez bólu”, gdy ból stanowi ciąg impulsów słabnących/znikających pod wpływem leków. ból nie jest ani podstępny, ani zmyślny... jest tępy, atakujący zawsze “całościowo” – rozpierdala każdą warstwę ochronną, jaką sobie wytworzymy; jeśli nie potrafimy owej warstwy odtworzyć na poczekaniu (tutaj znowu wchodzi psycholo), doraźnie, natychmiastowo – przegrywamy...
zawsze traktuję ból bezpardonowo, ofensywnie, agresywnie. pozwalanie sobie na sentymentalizm, na myślenie typu: a może samo przejdzie?, to ślepa uliczka. trzeba z góry założyć, że nie ma pod ręką opioidu, że może zabraknąć farmakologicznego wsparcia. i wtedy budować barykady. codziennie. bez ustanku. uporczywy, przewlekły ból, to nie zwyczajowy ból głowy, to nie jest kompletnie ta kategoria percepcji nieprzyjemnych bodźców. to jest walec. człowiek musi wtedy uświadomić sobie, że ból zaczyna się i kończy na jego ciele (czy tam duszy, jak ktoś reflektuje warianty metafizyczne). to my jesteśmy obszarem wojny z bólem. nikt i nic innego. “reakcje uboczne” w postaci płaczu, krzyku, bluzgów należy traktować bez wstydu. z biegiem czasu zmienia się nasz próg bólu; uświadamiamy sobie, że gdy kilka lat temu bolał nas ząb tak, że nie mogliśmy spać, to było to zaledwie niewinne łaskotanie, pierdolona igraszka. “gradacja bólu” w obrębie nas samych jest jak najbardziej OK i potrafi przynieść ulgę, a nade wszystko ułatwia kontrolę reakcji na ból.
u mnie płacz jest dekoncentrujący i przeciwskuteczny. natomiast krzyk – w sytuacjach krańcowych – naturalnie wyzwala i jest pomocny. dlatego bardzo pomaga mi agresywna muzyka. grindcore towarzyszy mi za każdym razem, gdy boli. dlaczego? jak pisałem wcześniej, nie staram się nigdy zagłaskać bólu, nie proszę go o cokolwiek (uwierzcie, że są chwile, gdy personalizuje się ból, nadaje się mu mimowolnie ludzkie kształty, wrzeszczy się na niego jak na skurwiela nie dającego nam spokoju...), nie negocjuję (bardzo częstą myślą jest: proszę, daj mi chociaż godzinę spokoju! chociaż kilkanaście minut! – to droga donikąd...). jestem zawsze gotowy na atak bólu. nawet gdy jest cicho, nawet gdy nie zanosi się na sztorm. to potwornie wyczerpuje psychicznie, ale pozwala wytworzyć skuteczną tarczę, gdy ból zaatakuje. a ból uporczywy nigdy nie nadchodzi z ukrycia. jest jak pieprzony olbrzym rozgniatający wszystko w swoich łapskach. najbardziej dewastujące są chwile wyczerpania. fizycznego (gdy śpi się po 1-2h na dobę...) i psychicznego, kiedy utrzymywanie non-stop “czerwonego alertu” zwyczajnie wyjaławia umysł. bywają momenty, że zeszmaceni leżymy na granicy omdlenia, ale to najczęściej nie nadchodzi; mózg ma swoje czerwone guziczki, by odciąć nam świadomość przy kontakcie z pancernym bólem i rzadko są to momenty, w których życzylibyśmy sobie utraty przytomności.
ból poniża. czyni z człowieka żałosną kupę flaków i kości, zwijającą się na podłodze. dlatego aspekt godnościowy jest bardzo ważny! trzeba ze wszech miar starać się “trzymać pion”. to kurewsko trudne, nie chcę nawet udawać, że to da się “załatwić” jednym pstryknięciem palca. nie da się. zaliczyłem w przeszłości dziesiątki, jeśli nie setki poniżających momentów, gdy ból wygrywał, wgniatał w glebę. na to nie ma recepty. Harry Wu, do którego bardzo często nawiązuję, więzień chińskich obozów pracy laogai, mówił:
Istoty ludzkie różni od zwierząt wyobraźnia i nadzieja. [...] Człowiek, to takie zabawne stworzenie, że nawet jeśli znikąd nie widać żadnej nadziei, to ją sobie stwarza. Widząc czarny tunel bez końca mówi: 'ooo, tam jest światełko!'. Jeśli wyobraźnia przestanie pracować, faktycznie będzie po wszystkim... Choćbym miał milion przeciw sobie, idę naprzód!
w sytuacji skrajnej trzeba złapać się czegokolwiek. wyobrazić to sobie, jeśli czegoś “namacalnego” brak. nie można dać się ostatecznie wdeptać w ziemię. wiem, że łatwo to napisać, ale wiem też, że można podnieść się z tej brei. to wykonalne.
czymś absolutnie bezcennym i cudownym jest posiadanie wsparcia z zewnątrz. to ogromny zastrzyk energii, którą możemy wykorzystać do codziennej walki z bólem. mam to szczęście, że nie pozostaję sam w tych pierdolonych zmaganiach. mam najcieplejsze wsparcie ze strony najcudniejszej osoby, która jest ze mną zawsze gdy jest źle. należy jednak pamiętać, że nasz ból i nasza walka z nim nie może wykraczać poza nas samych. to kluczowe. osoba wspierająca nas w tym wszystkim nie może zostać wessana w naszą machinę zmagań. wsparcie, to nie zalanie drugiego człowieka syfem, jaki nas dotyka. idzie o to, by trzymając dłoń kogoś dla nas najważniejszego, skoncentrować swoje siły, aby przeczołgać się na stronę bezbólu, a nie wciągać wspierającego w bagno naszych wojen z bólem. to jednocześnie bardzo intymne. dopuszczając kogoś w grząski obszar naszych zmagań, zyskujemy gigantyczną pomoc, bazującą na zaufaniu.
równie istotnym jest unikanie porównywania naszego bólu z bólem innych. tworzenie narracji w stylu: ty nie wiesz, co to jest prawdziwy ból, to debilna tendencja nie przynosząca w ostatecznym rozrachunku żadnych wymiernych korzyści. doświadczenie bólu jest skrajnie subiektywne i jeśli zbliżamy się do bólu innych, róbmy to uzbrojeni raczej w empatię, a nie spierdolone cwaniactwo, czy biadolenie.
★★★
chciałbym z całego serca podziękować tym moim znajomym, którzy dobrym słowem i zrozumieniem pomagają mi uporać się z tym gównem na co dzień. chcę też najmocniej uściskać kogoś, dzięki komu przede wszystkim moje myśli wędrują poza pieprzony ból, tam gdzie za jakiś czas znajdę się na stałe, bez tego, co męczy każdego dnia teraz! dziękuję, słońce!
jeśli zmagacie się z podobnym syfem, bądźcie wytrwali, gromadźcie każdy okruch energii i motywacji, aby przetrwać! nie dawajcie sobie wmówić, że ból to warunek konieczny, “odprysk” jakiegoś schorzenia, coś co dostaliście niejako “w bonusie”! egzekwujcie głośno swoje prawo do godnego życia bez bólu – w kontaktach z lekarzami, w poradniach, w szpitalach. żyjemy w czasach, gdy ból się leczy. nie chodzi o to by bez ustanku faszerować się tabletkami – idzie o to, aby podejść do problemu całościowo. ból, to wróg. ból trzeba zabić, udusić, rozgnieść. nie poddawajcie się, nawet jak będziecie na kolanach!
··· podkład muzyczny: ISIS, SILNA WOLA, AMENRA