:: martwe dusze, martwy kraj

musiałem dziś przemknąć wzrokiem po Martwych duszach. w oryginale.

musiałem śliznąć się po cyrylicy nie zainfekowanej neofaszystowską gangreną neoczekistowskiej RoZZZji. chciałem też sięgnąć po Mandelsztama i Nabokowa, ale padło na Gogola. niech będzie. zauważyłem, że literatura rosyjska nie brzmi już w głowie tak jak przed wojną. ile minie czasu, gdy znowu – jak niegdyś książki po niemiecku – rosyjskie książki wywietrzeją? gdy znowu jakaś mikroskopijna grupka w rodzaju “literackiego Memoriału” będzie wykonywać mrówczą pracę, odgrzebywać literackie perły spod megaton propagandowego łajna w kształcie książek?

nie tęsknię za Rosją sprzed agresji na Ukrainę. nie przechowuję pieczołowicie nostalgii. ja wiem, że to co “dobre”, wróci. pewnie już tego nie dożyję, ale to się stanie. tęsknię za drobiazgami i za garstką ludzi, którzy zostali przy mnie, dlatego że jednocześnie z podniesioną dumnie głową pozostali po stronie sprzeciwu wobec putinowskiego burdelu. bo zawsze byli przeciw. część z nich siedzi w koszmarnych warunkach, część tyra w neogułagach, ale nie tracą ducha, bo mają nas, towarzyszy i przyjaciół z zewnątrz. kilku z nich wybrało drogę ucieczki w obrębie granic tego roZZZyjskiego więzienia. jedni do Karelii, inni wgłąb Sybiru, jeden z nich na stepowe zadupia przy granicy z Mongolią. bycie ściganą zwierzyną w tym kraju tak często było motywem literackich opowieści!

tęsknię za Nowosybirskiem. bardzo. moje ukochane miasto, mimo, że buntownicze i mające w pogardzie moskiewską władzę, również zapadło się w malignę. zresztą o czym my tu mówimy. w każdym pierdolonym zakątku tego politycznego gułagu kształty ludzkie przybrały znaną od zarania pozycję: schylenie karku wobec władzy, czekanie na razy, a gdy te nie padną – po prostu [prze]czekanie: подождем, посмотрим. inercja jest miarą wszechrzeczy.

tęsknię za syberyjskimi znajomymi, którzy w większości uciekli do Gruzji, Kazachstanu i na Zachód. ci, którzy zostali i bełkoczą sakramentalne: всё не так однозначно... już nie są moimi znajomymi.

tęsknię z hokejem, za niegdyś moim ukochanym Sybirem Nowosybirsk... ale i ten sport został zgwałcony przez machinę wojennego putinizmu. rzygam na widok hokeistów z uśmiechem biorących udział w ohydnych spotkaniach z reżimowymi oficjelami, przed i po meczach. ten szlachetny sport zawsze był dewastowany i wykorzystywany przez władzę dla jej pryncypialnych celów.

tęsknię za Piterem i za malowniczymi zakątkami Kronsztadu, za petersburskim deszczem nawet, za bandami punków organizujących szaleńcze punk-pikniki w podmiejskich lasach. tęsknię za Pietrozawodzskiem za karelską przyrodą, której nawet oglądanie wyciska łzy zachwytu z oczu.

tyle że moje tęsknię lewituje mocno nad ziemią, wypowiadane w kompletnie innej przestrzeni, aniżeli ta, w której zwyczajowo tęskni człowiek. tęsknię “zastępczo”, gdyż codziennie gubię się w tym, co stanowi istotę mojej tęsknoty i czy to coś w ogóle jeszcze istnieje.

niemal każdy człowiek, który w jakimś momencie swojego życia zakochał się w Rosji (to oczywiste, ale nadmienię o tym dla porządku: w Rosji, w kompletnym oderwaniu od władzy ruskiej, w takiej Rosji o jakiej zespół LUMEN śpiewa: как я люблю эту страну и ненавижу государства! [jak ja kocham ten kraj i nienawidzę tego państwa!], czy kapela Pornofilmy: с пакетом мокрым на голове, с электрометками на руке, моя Россия сидит в тюрьме, но верь же мне: это пройдёт! [z mokrą reklamówką na głowie, z elektrokajdankami na rękach, moja Rosja siedzi w pierdlu, ale uwierz mi: to wszystko minie!]), nie słuchał i nie chciał słuchać pojedynczych ruskich głosów:

nie zachłystuj się, nie zachwycaj się zbytnio, bo się, kurwa, srogo zwiedziesz; fascynuj się do bólu, ale nie strać przytomności... niech cię biel brzóz i bezkres syberyjskiego piękna nie uśpią, jak eter. pij na umór z mużykami, ale nie wierz wszystkiemu, co mówią. i rejestruj, zapamiętuj miasta-widma, rozjeb w regionach, gówna na ulicach w wielkiej atomowo-paliwowej potędze...

nie, nie osiągnąłem stanu cudownego zakołysania rosyjskim eterem, ale Rosja pokiereszowała mnie solidnie. gdy przyjeżdżały do mnie Moskwa i Piter (czyli tak naprawdę państwa w państwie, a nie Rosja jako taka), piliśmy po nocach polską Żytnią i jaraliśmy ruskie biełomory. i miałem szczęście, bo przez wiele, wiele lat poznawałem Rosjan, którzy ruskim pejzażem drukowanym na widokówkach rzygali dalej, niż widzą. jestem dumny, że piłem i przyjaźniłem się z ludźmi, którzy wiedzieli, czym jest Memoriał, którzy mieli w domu Opowiadania kołymskie i czytywali dla własnej, gorzkiej przyjemności Nadieżdę Mandelsztam i Achmatową, którzy przesiedzieli swoje w aresztach wydobywczych i nie raz w avtozakach dostawali solidny wpierdol od OMONu.

moje tęksnię jest puste.

puste

 

|discrust