:: absurd oddzielony mechanicznie

wyrwałbym cię z korzeniami i zasypał usta kamienistą ziemią, ale to dopiero jutro. dzisiaj jeszcze sobie poistniej. w formie połamanej, patykowatej, twojej ulubionej – pokrzywionej, deformującej każdy cenny kształt w bezpośredniej okolicy. potrzebujesz bezludzia, bo nie jesteś człowiekiem. to pstryknięcie palcami, ten dehuman nie wynika w żadnym razie z wyniosłości, a jedynie ze smutnej zadumy nad twoim istnieniem. niektórzy rodzą się kamieniami i są balastem, ciężką wodą wciągającą innych w swój bezkres-bezsens.

spotykaliśmy się tysiące razy. widziałem cię w bazie arktycznej, ledwie zipiącej i zdewastowanej przez czas i bezlitosną pogodę Północy. widziałem cię, jak rdzewiejesz i jak rzygasz własną rdzą wokół. widziałem cię, gdy leżysz pośród stery beczek z radioaktywnymi odpadami. jak odrywasz się od dachu szarej petersburskiej kamienicy i spadasz w formie gigantycznego, brudnego sopla na chodnik, rozsypując się na drobne kawałeczki.

twoje istnienie jest mocno umowne, a jednak wykrzywiasz wokół siebie przestrzeń, niszczysz ścieżki. jesteś formą głuchą, dudniącą i kaleczącą, jak niestabilny pulsar, jak chiński plastik na baterie, w schyłkowej fazie wydawania z siebie debilnych melodyjek. twoje istnienie jest tak efemeryczne, że można przez ciebie przechodzić, jak przez gryzący dym, wyciskający łzy.

słucham koncertów fortepianowych, chociaż nie muszę cię zagłuszać. wietrzę sobie łeb nokturnami i zasnę zaraz, za moment. a ty w swym quasi-istnieniu będziesz się ślizgać i zaliczać gleby raz za razem, pogrążając się w coraz bardziej błotniste koleiny spierdolenia.

 

|discrust