discrust

Reader

Read the latest posts from discrust.

from ★ discrust|blog ★

:: uwolnij swój komputer i smartfon

Słów kilka o tym, jak poczuć się bezpieczniej w sieci i olać dyktat big techów

tekst mojego autorstwa, pierwotnie ukazał się w wersji papierowej w najnowszym numerze anarcho-punkowego zina Chaos w Mojej Głowie (#31, lato 2025)

Bezpieczeństwo i wolność w sieci to tematy intensywnie eksploatowane od dłuższego czasu. Są rozległe, wielowątkowe i w zdigitalizowanym świecie, dotykające coraz więcej obszarów prywatnego życia.

Ja chciałbym się skupić na naprawdę elementarnych kwestiach bezpieczeństwa i wolności w sieci, również w kontekście aktywności anarchistycznej. Tematyka jest bardzo rozległa, dlatego też ów tekst będzie wyłącznie małym przewodnikiem po tym, co można zmienić na własną rękę i na miarę własnych możliwości w swoich urządzeniach połączonych z internetem.

Dodam, że “do worka z bezpieczeństwem” wrzuciłem również temat porzucenia antisocial-mediów na rzecz wolnych i zdecentralizowanych rozwiązań funkcjonujących poza kontrolą big techów, rozwiązań, gdzie mamy kontrolę nad danymi i informacją, która nie jest towarem na sprzedaż.

Nie będę tracił Waszego cennego czasu na “porady” w stylu: jak zabezpieczyć WhatsAppa, jak zadbać o swojego Windowsa, etc. Jeżeli mamy poważnie potraktować temat zabezpieczenia siebie i swojego sprzętu w necie, musimy podjąć konkretne kroki i zmienić dotychczasowe przyzwyczajenia. Nie ma innej drogi. Warto jednak podkreślić, że zmiana w tej materii zaprocentuje i sami:e przekonacie się, że warto poświęcić trochę czasu, aby w maksymalny sposób odseparować się od oceanu gówna i śmiecia z internetu.

Jeszcze jedno — zaproponowane poniżej rozwiązania NIE zapewnią wam stuprocentowego bezpieczeństwa. W warunkach, nazwijmy je domowymi, zabezpieczenie na 100% nie istnieje i warto o tym pamiętać. Tutaj zapoznasz się ze swoistym BHP w necie i w kręgu wolnego — od wolności — oprogramowania.

Big tech czuwa...

Niemal wszystkie urządzenia elektroniczne, jakich używamy, są produktami wielkich technologicznych korporacji. Powstają one w kooperacji z owymi molochami, w zakątkach świata, w których maksymalnie eksploatuje się siłę roboczą i nie przestrzega się żadnych praw pracy. To wiemy wszyscy. Otrzymujemy w efekcie laptop, telefon, komputer osobisty, tablet — wraz z oprogramowaniem, które ma nam umożliwić łatwe użytkowanie urządzenia. I tutaj zaczynają się schody...

Oto bowiem big techy oraz inni komercyjni dostawcy software'u / usług, są gotowi zrobić wszystko, abyśmy nie tylko używali ich produktów, ale także nie korzystali z produktów konkurencji czy — o zgrozo! – nie wybrali wolnego oprogramowania będącego poza ich kontrolą.

Nie będę się w tym miejscu rozpisywał na w/w temat, bo z pewnością macie świadomość, że Microsoft, Apple, Google, Meta, Amazon i stada innych korporacji jadą na priorytecie maksymalizacji zysków, minimalizacji kosztów i kontroli nad danymi, jakie otrzymują od użytkowników ich urządzeń i usług.

Powszechnie wiadomo, że znikoma ilość osób czyta zasady korzystania z oprogramowania, czy z danej usługi internetowej (Facebook, X, Google Maps, Windows, Office etc.) – klik, i wszelkie regulaminy zaakceptowane! Szkopuł w tym, że kliknięciem tym udzielamy zazwyczaj wiele zgód na szeroką ingerencję w nasze dane, a co za tym idzie — w nasze życie.

Większość korporacyjnych producentów oprogramowania korzysta z zamkniętego kodu źródłowego; ani Ty, ani nikt poza programistami z owych korporacji, nie ma wglądu do tego kodu oraz nie ma możliwości żadnej zmiany w kodzie (np. zmiany powodującej lepszą funkcjonalność danej aplikacji / systemu). Jesteś skazany na to, co big tech ci oferuje i od jego widzimisię oraz od jego polityki zależą ewentualne zmiany.

... a my mamy w dupie big techy!

Nam, rzecz jasna, chodzi o to, aby korzystać z oprogramowania i usług tak, aby mieć wpływ na to, co dzieje się w obrębie naszego komputera, aplikacji, smartfona. Nam chodzi o to, aby mieć wolność wyboru i wpływ na to, czego używamy. Nam wreszcie chodzi o to, żeby korzystać z wolnego oprogramowania i robić to bezpiecznie.

Pamiętajcie, że niniejszym tekst zawiera zaledwie niektóre wybrane propozycje zmian, jakie są w zasięgu każdego/-ej z was. To nie żadne pełne kompendium, ani tekst techniczny.

Pomijam tutaj większość szczegółów działania wymienionych i proponowanych rozwiązań, bo mam świadomość, że nie musicie interesować się technikaliami...

Jeżeli naprawdę chcecie poważnie potraktować kwestie bezpieczeństwa i prywatności, koniecznymi są: samoedukacja, czytanie, poznawanie danego zagadnienia na własną rękę. Szybko zorientujecie się, że nie jest to jakoś super skomplikowane, a w dodatku daje sporo radochy z nowo przyswojonej wiedzy. Piszę to jako samouk, który 23 lata temu był totalnie zielony w te klocki, ale pokochał Linuxa (a potem system operacyjny FreeBSD) i od tamtej pory już nigdy nie wrócił do Windowsa i innych toksycznych rozwiązań...

À propos — wymieniłem już parokrotnie dwa pojęcia: prywatność i bezpieczeństwo. Nie będę ich w owym tekście szczegółowo analizował, bo to temat-rzeka. Zaznaczam jedynie, że nie są to pojęcia tożsame, choć bardzo często potocznie tak się je traktuje.

Zadaniem tego artykułu jest zachęcenie was do zmiany nawyków w korzystaniu z komputera / smartfona, po to, aby odrzucić korporacyjne produkty i usługi, na rzecz wolnego i otwartoźródłowego oprogramowania.

Czasem oczy krwawią z bezsilności, gdy widzi się w internecie, że środowiska, grupy anarchistyczne i poszczególne jednostki są po uszy zanurzone w komercyjnych korpomediach. Profile na X, Facebooku, Threadsach, Instagramie, korzystanie z Messengera, WhatsAppa, Telegrama... Groza...

O ile można w pewnym stopniu zrozumieć argument o wyjściu na zewnątrz z ideami i działaniami anarchistycznymi (tworząc profile informacyjne na platformach big techowych) i w “jaskini lwa” uskuteczniać propagandę, o tyle nijak nie sposób zrozumieć, DLACZEGO aktywiści/-tki w prywatnych interakcjach w internecie używają tak do bólu systemowych i kapitalistycznych produktów i usług.

Mam nadzieję, że w tym tekście osoby chcące zerwać smycz big techów, znajdą rozwiązania dla siebie!

Jeszcze garść wyjaśnień...

  • prezentuję tutaj swoje autorskie sugestie i absolutnie nie wyczerpują one tematu w poszczególnych zagadnieniach (dystrybucja Linuxa, komunikator, rodzaje wtyczek do Firefoxa, itd.) – czytajcie, szperajcie w internecie, pytajcie znajomych! Nic tak nie rozwija, jak ciekawość nowego;

  • aby ułatwić przedstawianie konkretnych rozwiązań, będę używał dwóch symboli w tym tekście... 🔎 (lupa) będzie sugerować wam wpisanie danej frazy w wyszukiwarkę, aby zagłębić dany temat, a pod 🔗 (symbolem linku) zasugeruję wam odwiedzenie konkretnej strony;

  • zachęcam ogólnie do szukania wszelkich informacji nt. zawartych w tekście rozwiązań w internecie. Jest tego mnóstwo i samodzielne dotarcie do tego, jak co działa, naprawdę nie jest wielkim problemem.

Zmiana systemu operacyjnego

Olbrzymia większość ludzi kupuje komputery stacjonarne, czy laptopy z wgranym już Windowsem i jest to niejako oczywista oczywistość. To jedno z elementarnych przyzwyczajeń, na tyle ugruntowane w świadomości zbiorowej, że nie budzi wątpliwości, czy aby korzystanie z produktów jednego z technologicznych gigantów, to dobry pomysł.

Otóż jest to bardzo zły pomysł i z punktu widzenia bezpieczeństwa i ochrony naszej prywatności, optymalnym wyjściem jest zmiana dotychczasowych nawyków.

Jeżeli korzystasz z Windowsa, a poważnie myślisz o bezpieczeństwie swoich danych, pora pożegnać się z tą kulą-szpiegulą. Zabezpieczanie Windy przypomina łatanie durszlaka, więc czas najwyższy skasować to paskudztwo ze swojego kompa!

Co jest alternatywą? Oczywiście Linux!

Wiele osób zrobi teraz przerażone oczy, bo — wiadomo — “Linux jest dla hakerów, jest trudny, jest skomplikowany”, itd. itp... Otóż muszę was rozczarować — to wszystko jest nieprawdą.

Linux od wielu, wielu lat jest środowiskiem perfekcyjnym do użytku domowego, bajecznie prostym w instalacji i obsłudze i próg wejścia w ten system operacyjny jest obecnie na bardzo niskim poziomie!

System tak naprawdę nazywa się GNU/Linux. Linux, to — w dużym skrócie — tylko jądro systemu (stworzone niegdyś przez Linusa Torvaldsa i rozwijane do dziś przez grupę deweloperów), natomiast GNU jest projektem powstałym w latach 80. XX wieku (inicjator: Richard Stallman), którego celem miało być stworzenie kompletnego systemu operacyjnego na podstawie wolnego oprogramowania. Połączenie tych obu elementów daje nam to, co potocznie nazywamy Linuxem i tej formy będę się trzymał w tym tekście.

🔎 GNU/Linux 🔎 Linus Torvalds

Nie istnieje jeden Linux. Jest wiele jego wersji zwanych dystrybucjami, przez co wybór określonej dystrybucji Linuxa dla nas może przyprawić o zawrót głowy. Mamy dystrybucje dla zaawansowanych użytkowników, skonkretyzowane pod pracę z dźwiękiem, edukacyjne, nastawione na wyższy poziom bezpieczeństwa, służące do hakowania lub — najbardziej nas interesujące — dla przeciętnego, początkującego użytkownika.

Linux to wolność. System oraz aplikacje wraz z nim dostarczane mają otwarty kod źródłowy, co oznacza, że każdy/-a kto potrafi, może zmieniać i modyfikować system/apki, pod warunkiem że pozostawi kod otwarty po swoich zmianach, tak aby inni później również mogli go zmieniać. Jeżeli masz wiedzę, możesz sobie stworzyć własnego Linuxa! Jądro (kernel) systemu oraz cały ekosystem są rozwijane przez społeczności wolontariuszy, fundacje, kolektywy informatyków i osoby indywidualne. Dzięki odpowiedniej koordynacji i zasadom rozwoju Linux jest bezpiecznym, świetnie działającym systemem operacyjnym.

🔎 otwartoźródłowe oprogramowanie 🔎 Distro Watch 🔎 free software

Jak bezboleśnie i bezpiecznie zainstalować na swoim kompie Linuxa? To naprawdę bardzo proste! Jeżeli znasz kogoś, kto ma już Linuxa, osoba taka bez problemu pokaże ci, lub pomoże zainstalować system. Jeżeli nie znasz kogoś takiego, możesz poprosić o pomoc np. kogoś z tzw. hackerspace'ów — miejsc w kilku dużych polskich miastach, gdzie maniacy komputerów i technologii na pewno Ci pomogą!

🔗 lista polskich hackerspace'ów

Jednak najlepszą metodą jest obejrzenie na YouTube'ie kilku tutoriali, których jest tam naprawdę mnóstwo i pokazują one naprawdę krok po kroku, co zrobić, co kliknąć, co wpisać, aby po paru(nastu) minutach cieszyć się własnym Linuxem!

Jak napisałem wcześniej, istnieje mnóstwo dystrybucji Linuxa, ale my skupimy się na, moim zdaniem, najlepszym dla początkującego użytkownika, który wcześniej nie miał do czynienia z tym systemem. Tą dystrybucją jest:

🔗 Linux Mint

Mint jest świetnym, stabilnym i gotowym do pracy zaraz po instalacji systemem, dzięki któremu bezboleśnie i łatwo poznasz i oswoisz się z Linuxem. To bajecznie prosty w użytkowaniu, ale i profesjonalny system operacyjny. Najlepsze w Linuxie jest to, że po instalacji masz do dyspozycji od razu dziesiątki aplikacji biurowych, audio, video, komunikatory internetowe, narzędzia do archiwizacji, czytania i tworzenia dokumentów i szereg innych, przydatnych apek. Niektóre będziesz już znać, z innymi się zapoznasz.

Interfejs Linux Minta jest przyjazny i prosty w obsłudze. Większość czynności wykonasz intuicyjnie w graficznych konfiguratorach. Sama instalacja systemu zajmie ci od kilku do kilkunastu minut.

Co musisz zrobić przed instalacją?

  • zrób kopie wszystkich ważnych dla ciebie danych z Windowsa — na dysk zewnętrzny lub do chmury / na pendrive;

  • przygotuj pusty pendrive, który ma co najmniej kilka gigabajtów wolnej przestrzeni

  • odwiedź stronę Linux Minta — przeczytaj uważnie wymagania sprzętowe, przejrzyj poradnik instalacyjny, zapoznaj się z możliwościami systemu;

  • z sekcji Download na stronie pobierz system (plik ISO) – osobiście rekomenduję wersję LMDE, bazującą na innym bardzo znanym Linuxie — Debianie;

  • utwórz USB live, czyli pendrive z systemem – 🔎 Rufus tworzenie USB pendrive

  • obejrzyj na YouTube'ie kilka przewodników 🔎 jak zainstalować Linux Mint 22.1 (to najnowsza wersja systemu) i... jedziesz z instalacją!

  • jeżeli nie czujesz się pewny/-a, poproś o pomoc kogoś, kto już ma Linuxa — dasz radę!

🔎 Linux Mint rzeczy które warto zrobić po instalacji 🔎 Linux Mint software center

Po pierwszym uruchomieniu swojego nowego Minta, przekonasz się, z jak wszechstronnym i przyjaznym systemem masz do czynienia! Linux to potężne narzędzie i szybko się o tym przekonasz. Pamiętaj, aby się nie zniechęcać, jeżeli czegoś od razu nie załapiesz. To normalne, że nowy system operacyjny wymaga trochę wysiłku i czasu, aby go poznać. Czytaj, pytaj, oglądaj tutoriale! Społeczność linuxowa chętnie ci pomoże rozwiązać każdy problem.

Linux, w odróżnieniu od Windowsa, daje ci pełną kontrolę nad tym, co znajduje się w twoim systemie, jak on działa — to wszystko zależy od ciebie jako użytkownika. Jest systemem bezpiecznym, przyjaznym i... ładnym! Pod Linuxa tworzone są dziesiątki środowisk graficznych, dzięki którym twój system może wyglądać tak, jak sobie tylko zamarzysz — przy ogromnie możliwości Linuxa, szybko przekonasz się, że Windows jest niezbyt urodziwą zabawką.

Poniżej garść sugestii, o czym poczytać po instalacji systemu:

🔎 system plików Linuxa 🔎 Linux i wirusy 🔎 Linux środowiska graficzne 🔎 system pakietów Linux Mint 🔎 terminal Linuxa

Co dalej?

OK, mamy już nowy system operacyjny... Czas, by zacząć z niego aktywnie korzystać i powoli go poznawać “w praniu”. Zajmie to trochę czasu, ale dzięki temu, że Linux Mint jest przyjazny dla początkujących, migiem można oswoić się z jego możliwościami i specyfiką — dzięki temu poznajesz Linuxa samego w sobie, więc jeżeli zechcesz w przyszłości zmienić dystrybucję Linuxa na inną, ta wiedza okaże się bezcenna i z łatwością wszystko ogarniesz.

Mint ma już “fabrycznie” zainstalowane aplikacje, o czym już wiesz. Posiada także Software Center, gdzie znajdziesz tysiące innych aplikacji, których możesz swobodnie używać. My przyjrzymy się tym najbardziej istotnym z punktu widzenia bezpieczeństwa używania, również w kontekście świadomego odchodzenia od korpo-aplikacji i uwolnienia się od tego syfu.

Przeglądarka

Zapewne używasz Chrome'a, prawda? A może Opery, Brave'a, czy Vivaldiego? Problem w tym, że te przeglądarki, to... również Chrome, a konkretniej, działają one na silniku Chrome.

Ta przeglądarka od Google'a praktycznie całkowicie zdominowała rynek i jest najczęściej używaną. Dlaczego? Bynajmniej nie dlatego, że to świadomy wybór użytkowników (choć pewnie w jakimś procencie i takie wybory mają miejsce), ale dlatego, że jest nachalnie wciskana nie tylko w Androida, ale i na desktopy. Jej masowość nie wynika z tego, że jest bezpieczna, ale z tego, że jest korpo-produktem zintegrowanym z innymi usługami od Google'a.

Chrome realizuje politykę Google'a, szpiegując aktywność ludzi w sieci, w powiązaniu z biznesowym planem zarabiania na naszych klikach, analizie odwiedzanych stron, na profilowaniu komercyjnych ofert. Twórcy Chrome permanentnie szukają sposobów na to, by wyssać maksymalną ilość danych i metadanych od nas. Chrome, to gówno, podobnie jak wszystkie inne przeglądarki na silniku Chrome.

Alternatyw nie mamy zbyt wiele. Ja polecam Firefoxa oraz Librewolfa. Firefox od Mozilli nie jest idealną przeglądarką, ale jako jedyna obecnie na rynku trzyma fason i przy odrobinie konfiguracji może być relatywnie bezpieczną maszynką do przeglądania sieci.

“Gołego” Firefoxa (świeżo po instalacji / przy pierwszym uruchomieniu) należy nieco “uzbroić”, aby spełniał nasze oczekiwania. Przede wszystkim wchodzimy w ustawienia:

  • ustawiamy poziom ochrony na ścisły;

  • włączamy opcję czyszczenia plików cookie i historii przeglądania przy zamykaniu Firefoxa.

Oczywiście nie obędzie się bez kilku dodatków (add-ons). Zachęcam do zapoznania się z tym jak działają poszczególne wtyczki, aby zrozumieć, do czego one nam służą.

  • uBlock Origin — blokada reklam;

  • NoScript — blokada niepożądanych skryptów / ramek JavaScript, pojawiających się na stronach i obniżających bezpieczeństwo;

  • KeePassXC — wtyczka do menadżera haseł (o którym później).

🔎 Firefox dodatki bezpieczeństwa 🔎 Firefox edytor ustawień about:config 🔎 przeglądarka Tor

Pamiętajcie, że potężna ilość opcji Firefoxa kryje się w edytorze ustawień, który otwiera się, gdy w polu adresu wpiszemy about:config.

Inną przeglądarką bardzo mocno stawiającą na bezpieczeństwo jest fork Firefoxa o nazwie Librewolf. Społeczność tworząca Librewolfa ulepiła naprawdę bezpieczną bestię! Wystarczy poczytać na stronie projektu i przejrzeć ustawienia Librewolfa, aby przekonać się, że ta przeglądarka śmiertelnie poważnie traktuje kwestie bezpieczeństwa!

🔗 Librewolf

VPN

Virtual Private Network to tunel, przez który odbywa się ruch sieciowy z i do twojego urządzenia, w ramach którego można m.in. szyfrować połączenia lub ukrywać swoje IP.

Istnieje wiele usług VPN, zarówno darmowych jak i płatnych. Zapoznaj się z przykładowymi ponizszymi usługami VPN:

🔎 Mullvad 🔎 RiseupVPN 🔎 Windscribe 🔎 ProtonVPN

Hasła

Hasła to kolejny newralgiczny temat. Olbrzymia ilość ludzi posiada 1-2 hasła “do wszystkiego” i chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, że jest to absurdalnie niebezpieczne.

W obecnych czasach, gdy logujemy się na dziesiątki, a nawet setki stron, sklepów, forów, czy aplikacji, mocne i trudne do złamania hasła, to absolutna podstawa podstaw. Optymalnym, wygodnym i niezawodnym sposobem na bezpieczne i pancerne hasła jest menedżer haseł.

Menedżer haseł generuje i przechowuje wszystkie nasze hasła, a my musimy pamiętać wyłącznie to jedno hasło — do samego menedżera. Ja polecam menedżer KeePassXC. Dzięki niemu możemy generować 20-30 znakowe (lub nawet dłuższe) hasła ze znakami specjalnymi, które są kuuuuurewsko trudne do złamania i chronią naszą pocztę, strony, profile.

Dzięki wtyczce możemy z łatwością operować naszymi hasłami w Firefoxie. Ważne, abyśmy plik bazy z najważniejszymi dla nas hasłami przechowywali w bezpiecznym miejscu (pendrive, dysk zewnętrzny). Istnieje również możliwość synchronizacji haseł pomiędzy wieloma urządzeniami.

🔗 KeePassXC

Poczta

Nie odkryję chyba Ameryki, jeżeli powiem, że konta mailowe w takich miejscach jak Onet, Interia, Gmail, WP i im podobne, to — łagodnie mówiąc — niezbyt dobry pomysł. To dobre miejsca, aby adresy tam założone wykorzystywać do logowania się na jakiś mało istotne strony, sklepy etc. Ja nazywam to mailowymi adresami pastewnymi.

Oczywiście najlepiej mieć własny serwer poczty email, dobrze skonfigurowany, dobrze zabezpieczony, z antyspamowym mechanizmem, ale to rozwiązanie leży poza możliwościami przeciętnego użytkownika sieci, bez wiedzy informatycznej.

Dobrym wyjściem jest założenie sobie konta pocztowego na **Riseup — tym bardziej że Riseup jest aktywistycznym kolektywem poza mainstreamem. Uzyskać adres email na riseup.net można poprzez wysłanie zapytania z wyjaśnieniem, dlaczego chce się mieć adres na ich serwerze + opisać w paru słowach siebie i swoją działalność (np. anarchistyczną, ekologiczną, feministyczną etc.). Można też otrzymać kod rekomendacyjny od kogoś, kto już posiada email na riseup.net.

Inne opcje to np. poczta na ProtonMailu albo Tutanocie. Są to usługi bezpłatnej i płatnej, szyfrowanej poczty, wraz z takimi dodatkami jak kalendarz, chmura, czy menedżer haseł. Podobnych znajdziecie jeszcze w necie trochę. Zachęcam do czytania, co dany usługodawca oferuje za free, a co za opłatą.

🔎 ProtonMail 🔎 Tutanota

Klient poczty e-mail

Bez względu na to, jaki macie adres e-mail, najbardziej bezpieczną formą korzystania z poczty elektronicznej jest klient poczty, dedykowana aplikacja. Warto z niej korzystać, bo to o niebo bezpieczniejsze, niż logowanie się do naszej skrzynki z poziomu przeglądarki.

Najbardziej znanym niezawodnym i godnym zaufania klientem poczty jest Thunderbird. Jest on domyślnie zainstalowany niemal na każdej dystrybucji Linuxa. Thunderbird ma mnóstwo funkcji ułatwiających korzystanie z maili, jest wygodny i bezpieczny. Obsługuje wiele kont pocztowych, grupy dyskusyjne, posiada bardzo proste narzędzie do generowania kluczy PGP i szyfrowania poczty.

Odpowiednikiem Thunderbirda na Androida jest aplikacja K9 Mail.

🔎 Thunderbird 🔎 K9 Mail

Szyfruj swoją pocztę e-mail!

Zaszyfrowany e-mail to zabezpieczona treść. Proste, jak budowa cepa. Aktywistom/-tkom chyba nie trzeba tłumaczyć, jakie znaczenie ma poufność przesłanych informacji. Szyfrowanie poczty nie jest trudne. Jak to działa?

W największym skrócie, w ustawieniach Thunderbirda znajdujemy opcje szyfrowania poczty. Poprzez konfigurator generujemy parę kluczy szyfrujących: prywatny i publiczny. Pierwszy trzymamy w bezpiecznym miejscu i nikomu nie udostępniamy. Drugi, przeciwnie — wysyłamy znajomym, dodajemy jako załącznik do maili, zachęcając innych do szyfrowania wiadomości. Jeżeli ktoś wyśle ci swój klucz publiczny i dodasz ten klucz do bazy kluczy w Thunderbirdzie i ta osoba zrobi to samo z twoim kluczem publicznym u siebie, wtedy wasza korespondencja będzie zaszyfrowana.

🔎 szyfrowanie poczty PGP 🔎 Thunderbird szyfrowanie poczty tutorial

Komunikatory

Komunikatory są chyba najczęściej używanymi przez nas aplikacjami, zarówno na smartfonach jak i na komputerach. Wszystkie “flagowe” – w kontekście polityki prywatności i bezpieczeństwa konwersacji — możemy o kant dupy potłuc. Jedne mniej, inne bardziej, dają dostęp do naszych urządzeń, szpiegują, nie zapewniają bezpieczeństwa przesłanych informacji.

Poniżej opiszę alternatywy dla takich potworków jak Facebook Messenger, WhatsApp, Telegram...

XMPP

XMPP (zwany niegdyś Jabberem i implementowany w takich nieistniejących już rozwiązaniach jak Tlen, Gtalk, czy prekursor dzisiejszego Facebook Messengera) jest otwartym protokołem służącym do szyfrowanej komunikacji indywidualnej, jak i do tworzenia konferencji grupowych. XMPP umożliwia także rozmowy audio/wideo.

Aby korzystać z XMPP, musimy stworzyć sobie konto na jakimś serwerze XMPP oraz zainstalować klienta tego protokołu. Przy rejestracji konta nie podajemy żadnych swoich prywatnych, czy newralgicznych danych. Identyfikator XMPP wygląda dokładnie tak samo jak adres e-mail:

nazwa_użytkownika@serwer.xmpp

Listy serwerów XMPP są dostępne w internecie (np. movim.eu lub disroot.org). Poza tym każdy/-a może uruchomić swój własny serwer XMPP, jeżeli wie jak to zrobić.

XMPP to doskonałe rozwiązanie do komunikacji ze znajomymi i najbliższymi, zastępuje Messengera czy WhatsAppa bez najmniejszych problemów!

Aplikacje obsługujące protokół XMPP na komputery, to m. in. Gajim i Dino, na Androidzie – Conversations i Monocles Chat, a na iOSie – Monal.

🔎 XMPP szyfrowanie OMEMO 🔎 XMPP clients

🔗 XMPP strona projektu 🔗 lista serwerów XMPP

Matrix

Matrix, to kolejny wolny i otwartoźródłowy protokół komunikacji zapewniający szyfrowane czaty, rozmowy grupowe (również audio i wideo) i tworzenie tzw. przestrzeni, czyli zintegrowanych miejsc, gdzie grupa ludzi integruje się wokół jednego bądź wielu pokoi tematycznych. Dzięki temu Matrix jest doskonałym rozwiązaniem dla grup i kolektywów, które mogą gromadzić się wokół tematycznych pokoi i przejrzyście zarządzać treściami. Pokoje mogą być szyfrowane, bądź nie. Wszystkie konwersacje 1:1 są domyślnie zaszyfrowane. Możliwe jest tworzenie w pokojach konferencji wideo.

Dzięki zdecentralizowanej strukturze, można sobie uruchomić swój własny serwer Matrixa. Serwery współpracują że sobą bez żadnych problemów. Identyfikator Matrixa wygląda tak:

@nazwa_użytkownika:serwer.org

Z Matrixa można korzystać poprzez aplikacje na komputery, przez przeglądarkę i na telefonie. Aplikacjami obsługującymi protokół matrix są m. in.: Element, Element X, SchildiChat, FluffyChat, Cinny...

🔗 strona domowa Natrixa

🔎 Element matrix client 🔎 SchildiChat matrix client

Delta Chat

Delta Chat to świetny pomysł na komunikator i zdecentralizowaną, szyfrowaną komunikację poprzez... e-mail! Delta Chat wykorzystuje bowiem szyfrowane połączenia w ramach protokołu pocztowego – po prostu każda wiadomość to e-mail, dzięki czemu z Delty możemy wysłać wiadomość do każdego/-ej, jeżeli tylko znamy jego/jej adres email, a z innymi użytkownikami Delta Chat rozmawiamy jak przez normalny komunikator. Delta posiada opcje rozmów grupowych i głosowych.

Delta Chat posiada aplikacje na desktop i na Androida. Przy rejestracji – podobnie jak w przypadku wszystkich powyższych komunikatorów – nie musimy podawać żadnych swoich danych.

🔗 [strona domowa Delta Chat + informacje jak założyć konto na dedykowanych serwerach chatmail] (https://delta.chat/pl/)

Tox

Tox, to bardzo mało znany, aczkolwiek świetnie działający, skoncentrowany na prywatności protokół służący do chatów indywidualnych i grupowych (również audio) oraz do przesyłania plików. Tox nie pyta o żadne twoje dane i szyfruje całość komunikacji.

🔗 strona projektu Tox 🔗 aplikacje obslugujące protokół Tox

Fediverse wita – olej korporacyjne antisocial media!

W obecnych zjebanych czasach wydaje się, że wszystkie społecznościowe sieci są “anti-social”... i coś w tym jest. Dyktat hejtu, konfrontacji, polaryzacji, algorytmów, wtórnego analfabetyzmu, debilizmu i prostactwa, to chleb powszedni na X, Facebooku, Instagramie, Threadsach, Blueskyu, YouTube'ie...

Wielkie molochy i ich wielkie portale. Narzędzia uzależnienia ludzi od toksycznych, głupawych treści, miejsca, gdzie leje się syf i gnojówka. Doszliśmy do momentu, w którym nawet najbardziej bezrefleksyjnie nastawione osoby mają dość X-a, Facebooka, najzwyczajniej w świecie ludzie dostrzegają nędzę tych pierdolonych portali, w ktorych człowiek ma znaczenie tak długo, gdy klika w reklamy, oddaje za darmo swoje dane, odziera się z prywatności i głupieje pod dyktando big-techów...

Wszystkie w/w portale, to zamknięte, prywatne, gigantyczne struktury z przerośniętymi algorytmami, które czynią z nas sterowne pacynki. Konkurują ze sobą, walcząc o uwagę kolejnych użytkowników. Wszystkie stosują cenzurę, manipulacje i arbitralność w ocenach, kto może, a kto nie może wypowiadać się, publikować itd.

Jednak tuż pod nosem istnieje zupełnie inny świat. Wolny, zdecentralizowany, gdzie współpraca jest cenniejsza od konkurencji, a wolne słowo znaczy więcej, niż cenzura. Ten świat, to Fediversum.

Fediverse (w Polsce nazywany Fedi), to mix dwóch słów: federation i universe. Oznacza to sfederalizowaną przestrzeń zdecentralizowanych usług / aplikacji, swoisty ekosystem współpracujących ze sobą elementów, które łączy protokół ActivityPub.

Wyobraź sobie, że ktoś publikuje filmik na YouTube'ie, który można obejrzeć i zalajkować z poziomu np. Facebooka lub X. Albo twój wpis na blogu może być skomentowany na Instagramie, czy link udostępniony w jednej platformie może być widoczny we wszystkich innych i wystarczy tak naprawdę tylko jedno konto, aby obserwować czyjeś wideo z wakacji, posty na mikroblogu, zdjęcia z demonstracji...

Tak właśnie działa Fediverse. To uniwersum wzajemnie połączonych ze sobą platform, które tworzą świetnie współgrającą strukturę zdecentralizowanych serwerów. Fediverse oferuje wolne alternatywy dla wiodacych korpo-sieci społecznościowych, tworząc barwną i różnorodną mozsikę totalnie poza wpływem toksycznych, inwazyjnych, cenzurujących ogłupiających korpomediów.

Pokrótce wymienię najważniejsze platformy będące częścią Fediverse, a jednocześnie stanowiące alternatywę dla tworów big techów:

  • Mastodon, Pleroma – mikroblogi w stylu X, Threads, czy Bluesky, oferujace jednak więcej opcji I możliwości;

  • PeerTube – alternatywa dla YouTube, w pełni funkcjonalny serwis do publikacji wideo i streamowania;

  • Friendica – alternatywa dla Facebooka;

  • WriteFreely – platforma minimalistycznym blogów;

  • Pixelfed – alternatywa dla Instagrama;

  • Castopod – w pełni profesjonalny serwis do publikacji podcastów.

To nie wszystko z rodziny Fediverse. W Fedi znajdziesz o wiele więcej możliwości. Wszystkie te elementy łączy protokół ActivityPub, dzięki któremu wszystkie powyższe platformy są ze sobą skomunikowane i połączone, mimo że każdy z serwerów (zwanych również instancjami) działa od siebie niezależnie.

W Fediverse nie ma algorytmów. Są ludzie. Tutaj nawiązuje się interakcje i samemu szuka ciekawych treści, żadna korpo-maszynka nie podpowiada, nie sugeruje, nie molestuje nas na każdym kroku. W Fediverse, w zgodzie z filozofią free & open source software, każdy/-a może zainstalować na swoim serwerze Mastodona, PeerTube'a, WriteFreely i posiadać swoją własną instancję (ewentualnie udostępniać ją innym), sfederiwaną z całym Fediversum.

Poniżej znajdziecie dwa linki, pod którymi przeczytacie o szczegółach działania Fedi. Osobiście ubolewam nad tym, że na Fediverse jest tak mało punków, ludzi ze środowisk DIY, anarchistów z Polski. Jest to bowiem strukturalnie i ideowo wymarzona przestrzeń dla aktywistów/-tek wszelkiej maści! Istnieją również anarchistyczne instancje (jak np. kolektiva.social). Największymi polskimi instancjami są: pol.social (Mastodon) i tube.pol.social (PeerTube).

Częścią Fediverse jest również szmer.info — społeczność anarcho-lewicowa skupiona na platformie Lemmy, przypominającej działaniem Reddita.

Oczywiście istnieje mnóstwo aplikacji obsługujących poszczególne platformy Fediverse, zarówno na desktop jak i na telefon oraz webowych.

🔗 Fediverse, przewodnik po polsku 🔗 dołącz do Fediverse 🔗 Szmer – “anarchistyczny Reddit”

🔎 PolSocial Mastodon 🔎 ActivityPub protocol 🔎 instancje Fediverse 🔎 Mastodon instances list 🔎 Pixelfed 🔎 Mastodon clients

Android

Android to mobilny system operacyjny bazujący na Linuxie, wolny i otwartoźródłowy. Jednak w telefonach, jakie kupujesz w salonie, czy w używkach z OLX nie znajdziesz owego “czystego” Androida. Producenci telefonów ładują w nie bowiem wersję systemu z nieszczęsnymi usługami Google, przez co zakupiony smartfon posiada morze niepotrzebnego gówna śledzącego aktywność użytkowników, skryptów i Google'owskich aplikacji działających w tle, spowalniających telefon.

Poza tym domyślnym miejscem, skąd można zainstalować aplikacje, jest Google Play. Innymi słowy, Google robi wszystko, aby maksymalnie uzależnić nas od swoich usług i aplikacji.

Istnieje jednak miejsce, skąd możemy pobrać wolne i otwartoźródłowe apki na Androida, a miejscem tym jest F-Droid. F-Droid, to taki wolny Google Play, w którym znajdziesz setki użytecznych aplikacji. Aby zainstalować F-Droida, należy odwiedzić stronę projektu, pobrać plik APK i zainstalować go na swoim telefonie, po czym zaktualizować repozytoria i gotowe! Od tej pory masz dostęp do aplikacji, których często nie ma w Google Play, a są mega funkcjonalne i co najważniejsze — to jest wolne oprogramowanie!

🔗 F-Droid – strona donowa

Android bez Google? To możliwe!

Istnieją projekty Androida “zdegooglowanego”, pozbawionego Google Mobile Services, dzięki którym telefon jest uwolniony od permanentnego szpiegowania, działa szybciej i jest o niebo bezpieczniejszy.

Jednym z takich projektów jest /e/OS.

/e/OS, to kompletny “czysty” Android, pozbawiony wszelkich aplikacji i usług Google, wyposażony dodatkowo w narzędzia bezpieczeństwa (ukrywanie IP, blokowanie śledzenia przez aplikacje, wyłączanie mikrofonu oraz kamery, etc.), aplikacje open source oraz App Lounge — rozwiązanie w rodzaju “bypassu”, który umożliwia instalację wszystkich aplikacji z Google Play z pominięciem konta Google. Ponadto na /e/OS F-Droid jest zainstalowany domyślnie.

/e/OS oferuje także swój ekosystem z własnymi: notatnikiem, kalendarzem, adresem email, galerią multimediów i nie tylko.

Na stronie projektu należy przejrzeć listę najlepiej wspieranych modeli telefonów — dzięki temu można za niewielkie pieniądze kupić używany, starszy telefon i zainstalować na nim najnowszą wersję /e/OS, będącą jednocześnie odpowiednikiem najnowszej wersji Androida.

W internecie znajdziecie tutoriale, jak zainstalować /e/OS, ale dla nietechnicznych osób może to być kłopotliwy proces, zatem rekomenduję pomoc kogoś znajomego, kto już instalował alternatywne systemy operacyjne na smartfonach.

Sam korzystam z /e/OSa i jestem bardziej niż zadowolony! System jest stabilny, działa bez zarzutu i co najważniejsze — wyczyszczony jest z korpo-gówna i zarazy Google'a. No i jest na bieżąco aktualizowany. A wszystko na starym telefonie Samsung Galaxy S9+, wartym dzisiaj 200, może 300 PLN... To pozwala na odratowanie starych sprzętów i przy okazji takie działanie chroni środowisko.

🔗 strona projektu /e/OS

Podsumowanie

Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę zainteresować was ideą wolnego oprogramowania i zachęcić do kilku prostych kroków w kierunku większego bezpieczeństwa w sieci (pamiętajcie, stuprocentowej ochrony przed syfem z internetu nie ma, a to o czym pisałem, to naprawdę minimum). Rzecz jasna nie poruszyłem wielu rzeczy, które mogłyby wpisywać się w tematykę tekstu, ale wtedy miałby on objętość całego zina. Na koniec jeszcze garść sugestii “na szybko” – kilka fraz do wpisania w wyszukiwarkę, aby poczytać o ciekawych projektach i rozwiązaniach poza mainstreamem:

🔎 czym jest RSS 🔎 Invidious front-end for YouTube 🔎 Free Software Foundation 🔎 open source software 🔎 Debian GNU/Linux 🔎 AntennaPod podcasts 🔎 kolektiva.social 🔎 chaos social 🔎 Peekr search engine 🔎 Sparky Linux 🔎 Arch Linux 🔎 linuksiarze.pl 🔎 kontrabanda.net 🔎 linux window managers 🔎 Facebook i ludobójstwo w Mjanmie

Codzienność i funkcjonowanie poza wpływem big techowych usług i aplikacji jest możliwe. Naprawdę. Od nas samych zależy jakich wyborów dokonujemy, w co klikamy oraz co instalujemy na swoich komputerach i smartfonach.

Inwazyjność, agresywność i brak skrupułów ze strony technologicznych korporacji powinna skłonić nas wszystkich do refleksji nad własną wolnością i wolnością dostępu do rozwiązań funkcjonujących poza oficjalnym ściekiem. Te rozwiązania już istnieją. Działają i mają się dobrze; istnieją w internecie miejsca i ludzie, którzy czekają na Ciebie, gotowi, aby pomóc Ci zapoznać się z wolnym oprogramowaniem, wolnymi sieciami społecznościowymi.

Nie istnieje żaden ważki powód, dla którego nie warto byłoby zerwać z tym jebanym systemem w przestrzeni internetu, swojego własnego komputera i telefonu. Tyle mamy wolności, ile sami sobie jej wywalczymy!

Życzę wielu ciekawych przygód z wolnym oprogramowaniem! Jeżeli ktoś z was będzie potrzebował pomocy w zakresie tego, o czym napisałem w tym tekście, niech śmiało pisze maila, bądź kontaktuje się ze mną w inny sposób — wszelkie namiary na mnie poniżej... Powodzenia!

discrust

 
Czytaj dalej...

from ★ discrust|blog ★

:: morskie oko

poprzegryzać ścięgna, wgryźć się w ciało, uwolnić więzy i sto razy umrzeć, po stokroć przestać istnieć, na sto lat zniknąć. tak trzeba, tak właśnie należy wkupić się w łaski nie-bycia.

za ścianą pęcznieją i mnożą się zwichrowane organizmy bez iskry stwórczej. przez pączkowanie, w nieładzie trwa wykwit profanum. za ścianą ma miejsce proces życia-gnicia, wypluwania zawiesiny z tkanek i wycieków. wszyscy mówią, że to całkiem normalne. kiwają głowami ze zrozumieniem, rozpadają się i wsiąkają w lichą glebę. w byle jak wykopane doły, sześć stóp pod powierzchnią... na drodze do Morskiego Oka syf i pobojowisko. roztrzaskane bryczki stoją lub leżą w nieładzie. tu i ówdzie walają się osobiste przedmioty turystów; torebka, but, wybebeszony plecak, portfel z kartami kredytowymi. w chomątach i skórzanych zaprzęgach tkwią nieruchome góralskie truchła, zżerane przez robactwo wszelkiego autoramentu. widać padli już jakiś czas temu, wyczerpani do cna, ciągnąć bryczki z wkładem ludzkim.

w oddali słychać tętent kopyt. dźwięk końskiej gonitwy to znika między świerkami, to znów pojawia się i ulatuje w letnie niebo. stado z rozwianymi grzywami mknie przed siebie, jak nigdy dotąd. tak lekko! do przodu!

:: podklad muzyczny: FULL OF HELL, ASPHALT GRAVES

 
Czytaj dalej...

from ★ discrust|blog ★

:: dub i dym

to samo skrzypienie. w ciasnej powietrznej bańce kilka wyuczonych ruchów — nic więcej. trwanie do pierwszego porannego pociągu, świszczącego w oddali o 4:20. trwanie do pierwszych ptasich treli. trwanie do antraktu. dub i dym.

niebawem ten przyjemny, ożywczy chłód przestanie śmierdzieć tlącym się plastikiem. niebawem będzie czym oddychać, ale nie będzie komu zachrzęścić w męczącym kieracie: wdech-wydech. tak właśnie będzie — nie będzie komu... dub i dym. gdyby tak zapętlić się w nieskończoność, tak naprawdę... wpaść i spaść. i [u]słyszeć w tle stukot osobowego do Płaszowa. w pętli tej pozostać i wypuścić z rąk stery. z urwaną pępowiną dryfować bez egzoszkieketu, bez codziennego, plastikowego jesteś na miejscu!...

::: podklad muzyczny: LUSTMORD

 
Czytaj dalej...

from ★ discrust|blog ★

:: zrób sam, nie marnuj jedzenia, pomagaj innym! DIY!

Przyszłość będzie nasza Mimo wrogich krzyków Bo my rośniemy tu Niczym kwiaty na śmietniku Więc jeśli masz już dosyć Być trybem w tej maszynie Uderz w politykę Myślą, mową i uczynkiem!

DEZERTER — Uderz w politykę

punkowe życie jest fajne, wiadomix. może też być przy okazji oszczędne, świadome bezprecedensowego marnotrawstwa żywności i... kreatywne w walce z tą plagą...

poniżej kilka praktycznych wskazówek i sugestii, jakie mogą wam pomóc w codziennym gotowaniu i zdobywaniu jedzenia. jedne są oczywiste, inne nieco mniej – ważne w tym wszystkim jest to, by w miarę własnych możliwości ruszyć głową i samemu:ej ułatwiać życie sobie i innym! pieczywo z wczoraj / przedwczoraj bywa albo mocno przecenione, albo rozdawane za darmo. warto zapytać w lokalnej piekarni, czy jest szansa na zakup, czy wzięcie sobie takiego pieczywa. po włożeniu czerstwego pieczywa do mikrofali z odrobiną wody na spodku sprawi, że uzyskamy świeże pieczywo... nadmiarowy chleb zawsze warto mrozić, albo suszyć na bułkę tartą;

lokalny warzywniak rządzi! kupujesz tam często, znasz właściciela / sprzedawcę — po jakimś czasie możesz zapytać o lekko nadpsute warzywa i owoce. w 9 przypadkach na 10 dostaniesz coś za darmo, co i tak wylądowaloby w odpadkach. warzywa takie świetnie sprawdzą się jako duszone na patelni (ideales do makaronu, ryżu etc.) lub do vegan zup-kremów. z owoców można zrobić kompot, lub po prostu zjeść od razu po powrocie do domu;

bierz do sklepów plastikowe pojemniki, jeśli kupujesz ogórki kiszone, czy kapustę na wagę. pierdol wszędobylskie woreczki foliowe!

za naprawdę małe pieniądze kupisz w necie ręczny blender — ta duperela umożliwi ci robienie z owoców i warzyw naprawdę mnóstwa potraw. ja szczególnie wykorzystuję taki blender do robienia zup-kremów i vegan past kanapkowych z grochu, fasoli, ciecierzycy, czy z czego tam chcecie. blenderem zrobisz pulpę owocową do sorbetowych lodów;

gdzie tylko się da – korzystaj ze śmietników i kontenerów przy sklepach spożywczych! bywają jeszcze te nie zamykane na kłódki. po wyczajeniu sobie godzin / dni wrzucania tam przeterminowanych (lub bliskich przeterminowania) produktów, masz dostęp do różnorodnego żarcia za darmo. w mniejszych sklepach można dogadać się z kimś sprzedającym, który przy wyrzucaniu produktów, przymknie oko i nie zamknie go od razu na kłódkę;

niektóre restauracje też zachowują się po ludzku — ty mrugasz okiem i mówisz, że chętnie przyjmiesz jakieś resztki pod koniec dnia roboczego, “oczywiście dla zwierząt gospodarskich”, a właściciel mruga okiem i oczywiście rozumie. w ten sposób mamy duze kawałki pizzy, pieczywo, zupy, sałatki. patent sprawdzony wielokrotnie. masz świeże jedzenie, które i tak wyladowaloby w koszu;

jeśli masz nadmiarową ilość przygotowanego przez siebie jedzenia, DZIEL SIĘ nim z potrzebującymi! zapełniaj lodówki socjalne (jeśli takie są w twojej okolicy), zostawiaj jedzenie w słoikach i w reklamówkach zawieszone na kontenerach śmietnikowych, lub w czasie spacerów ogarniaj wzrokowo miejsca gdzie zjawiają się bezdomni i zostawiaj im jedzenie. nawet nie wiesz jak szybko znika jedzenie zostawianie przy wiatach śmietnikowych. uświadomisz sobie, że na twoim osiedlu mieszka sporo ludzi biednych, którzy wstydzą się poprosić o pomoc, a są głodni i potrzebujący!

z grubego drutu wyginasz haczyk i wieszasz go na zewnątrz wiaty śmietnikowej, od zacienionej strony.. na haczyku wieszasz woreczek z chlebem, kanapkami, innymi produktami. zupy i inne (pół)płynne produkty zostawiaj w słoikach przy drzwiach wiaty;

obecnie standardem są zamykane wiaty śmietnikowe.. po wyrzuceniu śmieci, nie zamykaj na klucz wiaty i namawiaj do tego samego swoich sąsiadów.. ja swój zapasowy klucz do śmietnika dałem znanemu mi bezdomnemu, a że jedna firma stawiała wiaty na kilku osiedlach, klucz pasuje do kilkudziesięciu miejsc wyrzucania śmieci;

informuj osoby ubogie i bezdomne o miejscach, gdzie znajdą pożywienie w mieście – weekendy i święta, to dni gdy takie miejsca zapewnią im jakiś posilek. jeśli w twoim mieście działa kolektyw Food Not Bombs, wesprzyj go finansowo, albo pomóż gotować posiłki dla bezdomnych i potrzebujących;

kupuj na lokalnych bazarkach. szybko zaprzyjaźnisz się ze sprzedawcami, którzy sami z siebie podarują ci te owoce i warzywa, których już nie sprzedadzą. oni pozbywają się tego, co nie przejdzie w handlu, a ty zostawiasz im jakieś swoje pieniądze, nawet przy drobnych zakupach — taka ludzka interakcja, która przełamuje lody i zbliża ludzi;

rozejrzyj się wokół siebie! może twoja starsza sąsiadka ma trudną sytuację, może jakaś rodzina potrzebuje pomocy? zaproś sąsiadkę na herbatę i obiad, bądź człowiekiem — tylko tyle i aż tyle! :)

 
Czytaj dalej...

from ★ discrust|blog ★

:: gips-karton

widzisz? widzisz już? w ścianach dziury po pięściach, w kartongipsie wkurw zaklęty. przez otwory bezsilność łypie, w gipsowej bieli wkładka z czarnych literek, jak mrowie rozsypanych pre-tekstów, jakie widziałem niegdyś w cieszyńskim muzeum...

w Śląsk duszony nocnym smogowyziewem, kartongipsowymi dziurami wypuszczam hiszpańskie Sin Dios. lecą, lecą anarchistyczne hałasy nad Gliwicami i Pyskowicami, a Lem siedzi w kącie na fotelu z Ikei, w czarnej, lichej okładce z komunistycznej kartonpulpy — bieda-wydania dla zgłodniałych wykładów Golema. w familoku na Pszczyńskiej ktoś umarł tej nocy. pośmiertny wyziew, jak otępiała mucha, rozbija się o okna-plastiki. nikt się nie wkurwił, nikt nie zrobił dziur w kartongipsie. nie ma wentylacji. gdy gaśnie się w cichą noc, człowiek stygnie w spokoju, bez szarpaniny dzieci i wnuków, bez łkań i 112 czynności post mortem.

:: podkład muzyczny: SIN DIOS — Recortes de Libertad

 
Czytaj dalej...

from ★ discrust|recenzje ★

:: Małgorzata Malińska – Kobieta i rodzina w Egipcie i Sudanie. O kobiecości, seksualności i płodności

Książka Małgorzaty Malińskiej, to doskonała praca antropologiczna bazująca na jej osobistych badaniach terenowych, rzetelnych, dokładnych i uczestniczących (Autorka, kierując się metodyką Malinowskiego, prowadzi swoje badania wewnątrz społeczności, którą bada. Wraz z mieszkankami nubijskich wiosek śpi, je, uczestniczy w codziennym życiu...).

Malińska kilka razy odwiedziła nubijskie społeczności w południowym Egipcie i północnym Sudanie, badając je pod kątem warunków życia kobiet, ich pozycji w nubijskiej strukturze konserwatywnego islamu, ich codziennych trosk, zdrowotnych i egzystencjalnych konsekwencji powszechnej praktyki obrzezania kobiet. Autorka szczegółowo opisuje też codzienność Nubijek, hierarchię wewnątrz rodziny i wioski, ich życie seksualne, kobiece troski, ich ból, wstyd, radości...

Książka nie jest łatwą lekturą, albowiem w detalach opisuje te elementy codzienności nubijskich plemion, które w najbardziej opresyjny sposób uderzają w kobiety, ingerują w ich życie na wszystkich płaszczyznach, od najmłodszych lat. Stygmatyzacja płci żeńskiej niejako na starcie, charakteryzuje nubijskie społeczności, w których — jak w wielu islamskich kulturach lokalnych — “islam koranowy” jest ściśle spleciony z całym mnóstwem lokalnych tradycji i zwyczajów, które sytuują kobietę zawsze w niższej pozycji wobec mężczyzn.

Szczególnie trudnymi fragmentami tej książki są opisy infibulacji, czyli kobiecego obrzezania (wśród Nubijek najczęściej w “wersji faraońskiej”, najbardziej drastycznej, najgłębiej ingerującej w narządy płciowe); Autorka była obserwatorką tych “zabiegów” i nie da się nie wyczuć ogromnego ciężaru emocjonalnego takiego uczestnictwa. Infibulacja głęboko zakorzeniona w nubijskich społecznościach, jest uważana przez kobiety (i mężczyzn) za warunek konieczny szczęścia i powodzenia kobiety w jej życiu małżeńskim, seksualnym i rodzinnym, mimo że — jak bardzo dokładnie opisuje Malińska — obrzezanie jest tak naprawdę źródłem nie tylko potwornego bólu, cierpienia, ale i fizycznych dolegliwości w ciągu całego życia kobiety (warto dodać, że Nubijki po obrzezaniu są “zaszywane” aż do momentu defloracji, tuż po ślubie, po czym “rozrywane” i ponownie “zszywane” podczas każdych narodzin dziecka — i tak przez całe życie).

Książka opisuje również skomplikowane zależności związane z zaręczynami, przygotowaniami do ślubu, poszukiwaniem kandydata / kandydatki na męża / żonę, czy kwestie majątkowe. Malińska świetnie pokazuje nam nubijskie społeczności od środka, stara się wydobyć z Nubijek to, co tkwi w nich najgłębiej; po rozpoczęciu lektury, szybko orientujemy się, że życie kobiet w tych społecznościach to pasmo udręk, wysiłków, bólu, a radość, uśmiech i ciepło zawsze naznaczone są goryczą surowych zasad zwyczajowych i religijnych (choć Autorka przytacza szereg przykładów na to, że nawet spora część przywódców religijnych w Egipcie i Sudanie wydaje fatwy zakazujące praktyki obrzezania i innych opresyjnych zachowań wobec kobiet).

Kobieta i rodzina w Egipcie... ukazuje nam także małe przyjemności kobiece, ich potworną cierpliwość i wytrzymałość w ciężkich warunkach patriarchalnej struktury społecznej. To lektura trudna i przygnębiająca, ale absolutnie konieczna, jeśli cenimy rzetelne badania antropologiczne poparte bogatym materiałem terenowym oraz przytaczanymi badaniami innych antropologów i antropolożek zajmujących się tą częścią Afryki.

Trzeba przeczytać!

 
Czytaj dalej...

from ★ discrust|recenzje ★

:: Julia Lovell — Maoizm. Historia globalna

Maoizm. Historia globalna, to praca kompleksowa, szczegółowa, w większości obszarów tyczących się maoizmu jako takiego, bardzo rzetelnie i z detalami opisująca zarówno kwestie ideologiczne, jak realne, polityczne wydarzenia inspirowane maoizmem.

Julia Lovell poświęciła sporo energii, aby ująć maoizm w wielu aspektach: od historii samej KPCh (Komunistyczna Partia Chin) i kształtowania się “myśli Mao” jako wiodącej i naczelnej w ideowym przesłaniu chińskich komunistów, poprzez czynienie z maoizmu eksportowej myśli politycznej, atrakcyjnej głównie dla krajów dopiero co zdekolonizowanych, bądź walczących o niepodległość polityczną i ekonomiczną, przez wpływ jaki maoizm wywarł na rewoltę '68 w U$A i Europie Zachodniej (stając się inspiracją m.in. dla Czarnych Panter, Czerwonych Brygad, Frakcji Czerwonej Armii, bojowników palestyńskich i nie tylko), po szczegółowy opis rewolucyjnych aktów, zrywów i wojen prowadzonych z czerwoną książeczką Mao, jako przewodnikiem (Wietnam, Kambodża, Malezja, Peru, Nepal, Indie...).

Książka nie jest politycznym podręcznikiem, jest głęboką analizą maoistowskich idei i ich wpływu na losy wielu narodów i grup społecznych w XX wieku.

Jak sama Autorka podkreśla we Wstępie, jej praca nie wyczerpuje tematu, ale w znaczący sposób przyczynia się do zgłębienia badań nad maoizmem, jego specyfiką, jego sprzecznościami i implikacjami tychże: konfliktów narodowo-plemiennych, głodu i terroru na niewyobrażalną dotąd skalę, na zamordystyczny charakter maoistowskich struktur partyjnych i kreowaniu fanatycznego oddania Mao i jego koncepcjom, jakże często wewnętrznie sprzecznym, bądź ewidentnie kolidującym z realiami w wielu miejscach na świecie, gdzie maoizm był realną siłą polityczno-rewolucyjną, gdzie poczynił najwięcej szkód, zbrodni i nieszczęść.

Lowell umiejętnie ukazuje kulturową złożoność np. społeczeństwa Peru, Malezji, Nepalu czy państw afrykańskich, zestawiając z tym maoizm, jako polityczną siłę, która realnie wpływała na polityczną sytuację w w/w miejscach, uwzględniając ortodoksyjną, niewolniczą wierność maoistowskim koncepcjom, bez zwracania uwagi na specyfikę kulturowo-polityczną — zawsze różną, w różnych miejscach na świecie.

Książkę warto przeczytać, jeśli ktoś interesuje się Chinami, również współczesnymi, albowiem Autorka słusznie zauważa, że Chiny z Xi Jinpingiem u sterów władzy absolutnej, świadomie powracają do pewnych maoistowskich wzorców, emanujących z różnych źródeł propagandowych, pod ścisłą kontrolą partii. Maoizm... jest również interesujący z historycznego punktu widzenia. Polecam!

 
Czytaj dalej...

from ★moje leczenie★

:: opatrunki wysokochłonne | korporacyjna pazerność

z racji wycieku limfy z otwartej rany, muszę korzystać z wysokochłonnych opatrunków, które pochłaniają płyn limfatyczny i pozwalają choć w minimalnym stopniu funkcjonować normalnie (poruszać się z opatrunkiem bez zostawiania kałuż za sobą...). rekomendacją w moim przypadku (ze strony mojej doktor, specjalistki od trudno gojących się ran) są opatrunki ConvaMax Superabsorber (na zdjęciach powyżej), które bardzo dobrze spełniają swoją rolę, ale niestety ich cena jest po prostu faszystowska.

jeden opatrunek ConvaMax 20x40cm kosztuje w aptekach 90-100PLN, refundowany: 27PLN. w moim wypadku na jeden opatrunek potrzebuję dwóch takich ConvaMaxów. zmieniam opatrunek dwa razy dziennie, zatem dziennie wykorzystywałbym 4 sztuki (120PLN)...

opatrunki te są produkowane, rzecz oczywista, w Chinach i być może materiał absorbujący ciecze z mokrych ran jest wysokiej jakości, ale w codziennej “praktyce opatrunkowej” widzę, że 4-5krotnie tańsze opatrunki wysokochłonne (jak np. te widoczne na zdjęciu w poprzednim wpisie) spełniają swoją rolę niemal w tym samym stopniu, co ta drożyzna.

oczywiście nie będę używał ConvaMaxów; kupiłem jeden na próbę i powiem, że są one o 10-15% bardziej chłonne, aniżeli standardowe opatrunki tego typu. 120PLN dziennie za kawałek chłonnego materiału, to pieprzona aberracja korporacji produkujących materiały opatrunkowe. jest to stała praktyka w zaklętym kole: producent → hurtownik → apteka. omijanie szerokim łukiem tej ostatniej jest jedynym sposobem na relatywnie “tanie” pozyskanie opatrunków. przykład: plastry antybakteryjne Bactigras (10 sztuk w paczce, 20x15cm) kosztują na Allegro ok. 50-60PLN, podczas gdy w aptece ten sam plaster kosztuje 70PLN, tyle że płacimy za 10 sztuk plastra 10x10cm (sic!)...

pozostaję przy dotychczasowych opatrunkach AB Kompres i Viwazell. są mniej chłonne, ale znacząco tańsze i spełniają swoją rolę w 70-80%.

 
Czytaj dalej...

from ★moje leczenie★

:: nowy etap leczenia

tak, jak planowałem wcześniej, rozpocząłem nowy etap w leczeniu nogi. również dzięki Wszej pomocy, za co serdecznie wszystkim dziękuję! jestem pod opieką doktor specjalizującej się w leczeniu trudno gojących się ran z wyciekiem płynu limfatycznego, w jednym z centrów medycznych w Krakowie. leczę się prywatnie, albowiem nie mam jakichkolwiek szans na leczenie od zaraz w ramach NFZ – jak można się domyślać, kolejki do specjalistów są kilometrowe, a terminy z kosmosu...

moje leczenie obecnie poleca z grubsza na stosowaniu opatrunków kompresyjnych, które lecząc ranę, jednocześnie uciskają obszar obrzęku limfatycznego w celu “zmuszenia go” do wchłaniania się i w efekcie do jego zaniku. wtedy uporam się z permanentnym wyciekiem limfy, co stanowi – obok bólu samej rany – główny problem w moim zdrowieniu.

obecnie stosuję zastępcze opatrunki chłonne (na zdjęciu powyżej), gromadząc środki na opatrunki zalecane przez lekarza. są to: Zetuvit Plus lub Convamax Superabsorbent. to bardzo wydajne, wysokochłonne opatrunki na rany mokre, z takim wyciekiem jak w moim przypadku. niestety są one drogie i maksymalnie mobilizuję się, aby pozyskać środki na ich zakup. jednocześnie, bezpośrednio na ranę, każdorazowo stosuję plastry antybakteryjne Bactigras gwarantujące utrzymanie gojącej się rany w czystości. mam nieco ograniczoną możliwość stosowania podobnych plastrów, z uwagi na fakt, że wystąpiła u mnie reakcja alergiczna na preparaty i plastry ze srebrem w składzie... dodatkowo, każdy opatrunek, to środki odkażające ranę (jak np. Microdacyn – na zdjęciu powyżej), bandaże elastyczne, gazy jałowe.

jeżeli jesteście w stanie pomóc mi w zdrowieniu, będę Wam wszystkim kolosalnie wdzięczny! w linku poniżej znajdują się wszelkie informacje.

z góry wszystkim bardzo dziękuję!

jak możesz mi pomóc?

 
Czytaj dalej...

from ★moje leczenie★

dzięki Waszej pomocy mogę zaopatrywać się w środki opatrunkowe i lecznicze, których potrzebuję naprawdę dużo. w ich skład wchodzą m.in.: bandaże, gazy jałowe i niejałowe, podkłady pod gips (wykorzystywane jako dodatkowa warstwa chłonna – moja rana ma charakter wyciekowy), poduszki chłonne, plastry chłonne, plastry antybakteryjne (obecnie jest to Bactigras w wariancie 15cm x 20 cm)...

oprócz tego rozpocząłem prywatne leczenie u specjalisty w Krakowie – o postępach leczenia będę informował na bieżąco.

 
Czytaj dalej...

from ★ discrust|recenzje ★

:: Hervé Le Tellier – Anomalia

Anomalia, to chytrze napisana książka. Gdybym chciał być złośliwy, powiedziałbym, że to również cwaniacko napisana powieść. Nie będę jednak złośliwy, bo Hervé Le Tellier popełnił solidny kawałek prozy na miarę naszych czasów... Obserwując to, co dzieje się na rynku wydawniczym, nietrudno odnieść wrażenie, że wydawnictwa dwoją się i troją, by przyciągnąć czytelnika do swoich, ekhm... produktów. Efekty tegoż widać na półkach empików i innych księgarń. Oczy krwawią, gdy patrzymy na półki z bestsellerami; czytadła wciskane jako arcydzieła. Na tym bezlitosnym rynku trzeba się mocno napocić, aby wypromować DOBRĄ książkę. Hervé Le Tellier w dużej mierze wyręczył swojego wydawcę, albowiem napisał książkę, która idealnie, niczym klocki tetris, wpasowała się zarówno w najwyższe półki księgarń, jak i w pełen wachlarz czytelniczych gustów.

Anomalia, to powieść-patchwork, to powieść netflixowa. Hervé Le Tellier opisuje zagadkowe zdarzenie związane z lotem Paryż-Nowy Jork, który to lot zmieni los kilkuset przypadkowych ludzi i ich... duplikatów. Konstrukcja powieści jest fenomenalnie dopasowana do dzisiejszych “wymagań” czasu / runku / preferencji. Gdyby nie talent Autora, książka ta byłaby kolejnym czytadłem z “sensacyjną” fabułą, kolejną historyjką do przemielenia w jeden wieczór, pomiędzy serialem na HBO, a scrollowaniem głupich wiadomości na smartfonie. Hervé Le Tellier, to jedna zdolna bestia i serwuje nam naprawdę chytrze podaną mieszankę rozrywki i dobrej literatury.

Powieść jest patchworkowa, albowiem znajdziemy w niej całą masę pastiszowych zagrań literackich; osoby siedzące głęboko w literaturze XX wieku bez trudu odnajdą – już na samym początku Anomalii – fragmenty żywo przypominające style znanych i uznanych pisarzy ubiegłego stulecia. Aby nie psuć Wam zabawy, nie będę wymieniać nazwisk – odkryjcie to sami! Rozumiem, że Hervé Le Tellier pisząc tę powieść, bardzo chciał wpasować ją we współczesną, pędzącą w niewiarygodnym tempie rzeczywistość i udało mu się to perfekcyjnie. Sugestywnym językiem splótł naprawdę dobre literackie kawałki z obecną “serialozą” rozumianą jako forma konsumpcji i percepcji w kulturze przesytu.

Anomalia broni się solidnym literackim warsztatem i umiejętnym połączeniem tego co wartościowe z tym, co popularne. Z jednej strony trochę to drażni podczas lektury, ale z drugiej intryguje. Książki tej nie da się, ot tak, wrzucić do worka pop-historyjek, ale wyraźnie odczuwalna jest gra, do jakiej zaprasza nas Autor. Fabuła jest czystą emanacją streamingowego świata filmów/seriali, perfekcyjnie skrojoną. Dlatego to chytrze napisana powieść – Hervé Le Tellier łebsko połączył literacki kunszt z najpowszechniej konsumowaną na co dzień rozrywką.

Warto przeczytać!

 
Czytaj dalej...

from ★ discrust|recenzje ★

:: Tár (2023)

Ostatnimi czasy bardzo rzadko oglądam cokolwiek. Setki różnorakich powodów sprawiają, że trudno mi się skupić na filmie, jako formie przekazu. Jednak Tár w reżyserii Todda Fielda zachwycił mnie swoją surowością, ascetycznymi zdjęciami i fenomenalną grą Cate Blanchett, w roli Lydii Tár – pierwszej kobiety-dyrygentki w berlińskiej filharmonii.

Lydia, to niezwykle charyzmatyczna osobowość, dyrygentka o olbrzymim talencie i instynkcie muzycznym, kobieta która poświęciła całą siebie dla ciężkiej pracy, która dyrygenturę traktuje niezmiernie poważnie. Jej wiedza, jej wizja muzyki, wreszcie olbrzymi horyzont, na tle którego buduje swoją karierę – wszystko to rzutuje na jej surowy, zasadniczy charakter i specyficzne podejście do ludzi i świata.

Nie jest to pierwszy przypadek, gdy wyjątkowe osobowości w muzyce klasycznej cechuje pewna ekscentryczność. U Lydii Tár mamy do czynienia ze swego rodzaju dystansem i chłodem, ale i z potężną dawką przeżywania muzyki na tyle dogłębnie, że jej dyrygowanie staje się sztuką samą w sobie. Lydia inspiruje się twórczością Gustava Mahlera i to właśnie nad piątą symfonią tegoż pracuje w trakcie filmu.

Jej niewiarygodna wrażliwość i znawstwo w materii muzyki poważnej konfrontowane jest z faktem, iż jest lesbijką dzielącą życie wraz ze swoją żoną, Sharon Goodnow i ich córką. Przed obejrzeniem filmu zetknąłem się z kilkoma recenzjami niezmiernie uwypuklającymi orientację seksualną głównej bohaterki. O ile ma to znaczenie w kontekście niezmiernie zmaskulinizowanego i hermetycznego środowiska, w jakim Lydii przyszło robić karierę, o tle dramat głównej bohaterki, a raczej jego punkt ciężkości, nie leży właśnie tam. Field stworzył obraz ascetyczny, ale i przejmujący, bo i charakter samej Tár taki właśnie jest.

To właśnie charakterologiczny rys Lydii, szereg losowych splotów oraz intryg sprawiają, że jej kariera dyrygentki skręca w zupełnie nieoczekiwaną stronę. Jest to w gruncie rzeczy film o pewnym typie ludzi, którzy przekonani o swojej niezachwianej pozycji i o tym, że atencja ze strony innych przychodzi niejako samoistnie i po prostu im się należy, w pewnym momencie zdają sobie sprawę, iż najważniejsi ludzie wokół nich stają się nie tylko ofiarami owego przekonania, ale i... znikają nieodwracalnie. Drugą stroną filmowego medalu jest poruszenie wątku cancel culture i jego destrukcyjnego wpływu na życie jednostek niszczonych w przestrzeni publicznej i internetowej.

Jeden z lepszych dramatów, jakie widziałem w tym roku. Tár momentalnie skojarzył mi się ze świetnym skądinąd rosyjskim filmem Дирижёр (Dyrygent) z 2012 roku, w reżyserii Pawła Lungina, opowiadającym historię wymagającego i niedostępnego dyrygenta, który skupiony bez reszty na swojej pracy i sztuce jako takiej, traci syna w dramatycznych okolicznościach. Oba te filmy opowiadają historię niejako bliźniaczą, acz z zupełnie innych perspektyw, dotykając innych strun, generując zupełnie inne melodie...

Tár polecam!

··· foto: slate.com

 
Czytaj dalej...

from ★ discrust|recenzje ★

:: Barbie (2023)

długo zabierałem się za napisanie tej recenzji. zapewne dlatego, że obraz ten kompletnie do mnie nie przemawia. dlaczego? postaram się pokrótce to wyjaśnić.

jako koleś od x-czasu żywo interesujący się feminizmem i realną walką o prawa kobiet w patriarchalnej rzeczywistości, jako anarchista i feminista, mam pewien zasadniczy kłopot z tym filmem. najogólniej rzecz ujmując nie klei mi się ta produkcja pod względem konwencji (pomijając już gigantyczny budżet, pancerną promocję, nachalne reklamy, czyli cały ten bajzel kapitalistycznej maszynki do sprzedawania marzeń, obrazków i produktów z rozmaitych wariantów filmowego Barbielandu...).

zastosowanie zabiegu wkomponowania dyskursu płciowego w konwencję popkulturowego świata najsłynniejszej lalki świata i to wkomponowanie literalne, niejako w skali 1:1 (Barbie “pijąca” napoje z pustych kubków, tafla niebieskiego plastiku jako atrapa basenu, etc.), być może i jest zabiegiem marketingowo sprytnym, z punktu widzenia amerykańskiej machiny filmowej oraz wizualnie atrakcyjne w obrębie konsumeryzmu współczesnej kultury przesytu, ale czy wartości związane z prawami kobiet, a nade wszystko – wartość zanegowania patriarchalnych wzorców (jako jednych z najbardziej toksycznych i destrukcyjnych mechanizmów kulturotwórczych w historii) została w tym filmie przedstawiona w odpowiednio silny sposób? uważam, że nie.

Barbie i Ken wymykają się z Barbielandu, krainy gdzie wszystkie Barbie w swoim lalkowym, plastikowym zunifikowanym świecie są pisarkami, sędzinami, ważnymi urzędniczkami, pędząc swoje plastikowe, “bezpieczne”, idealne życie. zatem Ken i Barbie wymykają się do świata ludzi. do Los Angeles (pierwsza popkulturowa kalka w filmie: zachodnie wybrzeże U$A, plaża, luz, palmy – obrazek sielankowo kojarzący się z Ameryką marzeń). okazuje się, że ludzki real, to seksizm, nierówności płciowe, patriarchalne zachowania i ogólnie totalnie różny świat od tego lalkowego. Ken zafascynowany światem ludzi, wraca do Barbielandu, aby przejąć tę bajkową krainę i zaprowadzić w niej “samcze porządki”. pracownica firmy Mattel (producent lalek Barbie) wraz z córką oraz Barbie wracają do Barbielandu, aby “zniszczyć patriarchat” i uświadomić Kenom, że również są ofiarami systemu niesprawiedliwości płciowej. to fabuła w dużym skrócie...

film nie zagłębia ani problemu patriarchalnej opresji, ani kwestii realnych, wielowarstwowych nierówności płciowych. nie spodziewałem się tego zresztą, albowiem jest to obraz mocno skondensowany i przerysowany w owej lalkowej konwencji; przerysowanie jest, jak rozumiem, zabiegiem celowym. konwencja dopuszcza zatem wykorzystanie jedynie tych najbardziej stereotypowych i nośnych kulturowo zarzutów wobec patriarchatu, bez wnikania w problematykę. co z tego, że scenariusz przewidział użycie siatki pojęciowej znanej od czasów feminizmu drugiej i trzeciej fali, czy gender studies, skoro zabieg ten został zastosowany w scenach, gdzie kobieta, czy Barbie wypowiada je przesadnym manifestacyjnym tonem, dając tym samym prześmiewczy argument samcom lubującym się w “odkrywczych” stwierdzeniach, typu: uff, znowu to feministyczne pierdolenie... niech osoby zaznajomione i oswojone z dyskursem płciowym nie łudzą się, że zetkną się w Barbie z jakimś naprawdę cennym przesłaniem.

film z pozoru neguje toksyczny system patriarchalny, czyniąc to przy pomocy lalki, która została stworzona jako jeden z symboli “kobiecości” stricte seksistowski. przekaz jest jasny: przy pomocy symbolu zniewolenia kobiecego wizerunku i utrwalania stereotypu “tępej laluni”, dokonać (oczywiście w obrębie zastanej, acz “zmieniającej się” kultury z elementami równościowymi, jako naczelnymi) popkulturowej “dekonstrukcji” lalki-mitu, dokonać transformacji kulturowego wzorca kształtującego percepcję milionów dziewczynek na całym świecie. wszystko po to, by pokazać, że od teraz Barbie jest nie tylko “upodmiotowiona”, ale zdarto z niej stary balast stereotypowej, idealnej kobiety, na rzecz nowej, świadomej swojej wartości i praw, silnej osobowości funkcjonującej na warunkach równościowych wobec mężczyzn.

problem jednak polega na czym innym. potężny budżet i filmowy i reklamowy tej produkcji daje do myślenia; Mattel doskonale wie, że sukces tego filmu z pewnością przyczyni się do utrwalania tego wizerunku “nowej Barbie”, zatem te ogromne nakłady finansowe są bezpośrednio skorelowane z planami biznesowymi firmy i wzrostem zysków tejże. dostajemy więc film-produkt, który wykorzystuje narrację równościową, feministyczną i pro-kobiecą w celach promocji nowego produktu-lalki (czy szerzej – nowego wizerunku Mattel, który niewątpliwie zostanie kulturowo utrwalony na dziesięciolecia). sztuczka ta nie jest niczym nowym w świecie korporacji. wystarczy zobaczyć, jak cynicznie wykorzystują np. symbolikę LGBT+ wszystkie bez wyjątku potęgi korporacyjne: od odzieżowych, po samochodowe, zarzekając się, że chodzi im o wsparcie słusznych dążeń grup mniejszościowych. całkiem przytomnie w czasie jednej z wielkich demonstracji LGBT+ w Nowym Jorku, jedna z aktywistek anarchofeministycznych zauważyła (parafrazuję): Im nie chodzi o nasze postulaty, im nie chodzi o żadną pieprzoną równość. Oni panicznie boją się, abyśmy nie powybijali im szyb w sklepowych witrynach. Stąd wszystkie multikorporacje stały się nagle tęczowe i LGBT+ friendly. Kolejna grupa docelowa na rynku została zdobyta.

myślę, że podobnie rzecz ma się z filmem Barbie. aktywistki i aktywiści na rzecz płciowej równości oraz osoby realnie zajmujące się krytyką patriarchalnego porządku zapewne dostrzegły, że film ten tak naprawdę porusza się w przestrzeni tego samego konsumeryzmu i status quo, jaki próbuje zanegować w “równościowym przesłaniu” przy pomocy transformacji Barbie i Kena w “istoty” traktujące się partnersko i z szacunkiem wobec siebie nawzajem.

mam świadomość tego, że kobiety i mężczyźni akceptujący “program minimum” w obrębie walki o prawa kobiet, ich kondycję na rynku pracy, ich sytuację domową, rodzinną, macierzyńską, mogą potraktować Barbie, jako film choć trochę uświadamiający. dla mnie jednak ten film jest de facto produktem korporacyjnym, obrazem wykreowanym przez świat tych samych samczych pryncypiów, które tam wysoko, na najwyższych piętrach społecznej piramidy nierówności wciąż są pielęgnowane; może nie z taką ostentacją jak kilkadziesiąt, czy sto lat temu, ale to wciąż ten sam patriarchalno-kapitalistyczny syf. maksymalizacja zysków nigdy nie szła i nie pójdzie w parze z dążeniami grup społecznych pokrzywdzonych przez ów system. nie miejmy żadnych złudzeń.

czy polecam Barbie? hmm... jeśli macie siłę na 2-godzinne studium plastiku “ze słusznym przekazem”, obejrzyjcie ten film. sądzę jednak, że prawdziwa walka kobiet i mężczyzn, feministyczne cele oraz aktywność na rzecz demontażu ohydnych patriarchalnych wzorców kulturowych – że to wszystko toczy się w zupełnie innych miejscach, aniżeli sale kinowe z Barbie. realna walka, to realne ofiary systemu, tragedie pojedynczych kobiet, arogancja państwa. zresztą o czym my mówimy! kraj nad Wisłą jest najdobitniejszym przykładem tego, jak wiele jeszcze jest do zrobienia, nie tylko w materii legislacyjnej, ale w sferze autentycznych zmian mentalnych, kulturowych i pokoleniowych!

życzyłbym sobie i nam wszystkim jak najwięcej sił, determinacji i rewolucji. patriarchat zdechnie! damy radę! ... bo żadna magiczna sztuczka nie wyzwoli kobiet z okowów opresyjnej kultury wyzysku, kato-faszyzmu i patriarchalnych kodów stanowiących podglebie całego tego syfu wokół nas. to nie Barbieland. walczyć musimy wszyscy!

 
Czytaj dalej...