★ discrust|recenzje ★

książkowo-filmowe wylewy subiektywne

:: Małgorzata Malińska – Kobieta i rodzina w Egipcie i Sudanie. O kobiecości, seksualności i płodności

Książka Małgorzaty Malińskiej, to doskonała praca antropologiczna bazująca na jej osobistych badaniach terenowych, rzetelnych, dokładnych i uczestniczących (Autorka, kierując się metodyką Malinowskiego, prowadzi swoje badania wewnątrz społeczności, którą bada. Wraz z mieszkankami nubijskich wiosek śpi, je, uczestniczy w codziennym życiu...).

Malińska kilka razy odwiedziła nubijskie społeczności w południowym Egipcie i północnym Sudanie, badając je pod kątem warunków życia kobiet, ich pozycji w nubijskiej strukturze konserwatywnego islamu, ich codziennych trosk, zdrowotnych i egzystencjalnych konsekwencji powszechnej praktyki obrzezania kobiet. Autorka szczegółowo opisuje też codzienność Nubijek, hierarchię wewnątrz rodziny i wioski, ich życie seksualne, kobiece troski, ich ból, wstyd, radości...

Książka nie jest łatwą lekturą, albowiem w detalach opisuje te elementy codzienności nubijskich plemion, które w najbardziej opresyjny sposób uderzają w kobiety, ingerują w ich życie na wszystkich płaszczyznach, od najmłodszych lat. Stygmatyzacja płci żeńskiej niejako na starcie, charakteryzuje nubijskie społeczności, w których — jak w wielu islamskich kulturach lokalnych — “islam koranowy” jest ściśle spleciony z całym mnóstwem lokalnych tradycji i zwyczajów, które sytuują kobietę zawsze w niższej pozycji wobec mężczyzn.

Szczególnie trudnymi fragmentami tej książki są opisy infibulacji, czyli kobiecego obrzezania (wśród Nubijek najczęściej w “wersji faraońskiej”, najbardziej drastycznej, najgłębiej ingerującej w narządy płciowe); Autorka była obserwatorką tych “zabiegów” i nie da się nie wyczuć ogromnego ciężaru emocjonalnego takiego uczestnictwa. Infibulacja głęboko zakorzeniona w nubijskich społecznościach, jest uważana przez kobiety (i mężczyzn) za warunek konieczny szczęścia i powodzenia kobiety w jej życiu małżeńskim, seksualnym i rodzinnym, mimo że — jak bardzo dokładnie opisuje Malińska — obrzezanie jest tak naprawdę źródłem nie tylko potwornego bólu, cierpienia, ale i fizycznych dolegliwości w ciągu całego życia kobiety (warto dodać, że Nubijki po obrzezaniu są “zaszywane” aż do momentu defloracji, tuż po ślubie, po czym “rozrywane” i ponownie “zszywane” podczas każdych narodzin dziecka — i tak przez całe życie).

Książka opisuje również skomplikowane zależności związane z zaręczynami, przygotowaniami do ślubu, poszukiwaniem kandydata / kandydatki na męża / żonę, czy kwestie majątkowe. Malińska świetnie pokazuje nam nubijskie społeczności od środka, stara się wydobyć z Nubijek to, co tkwi w nich najgłębiej; po rozpoczęciu lektury, szybko orientujemy się, że życie kobiet w tych społecznościach to pasmo udręk, wysiłków, bólu, a radość, uśmiech i ciepło zawsze naznaczone są goryczą surowych zasad zwyczajowych i religijnych (choć Autorka przytacza szereg przykładów na to, że nawet spora część przywódców religijnych w Egipcie i Sudanie wydaje fatwy zakazujące praktyki obrzezania i innych opresyjnych zachowań wobec kobiet).

Kobieta i rodzina w Egipcie... ukazuje nam także małe przyjemności kobiece, ich potworną cierpliwość i wytrzymałość w ciężkich warunkach patriarchalnej struktury społecznej. To lektura trudna i przygnębiająca, ale absolutnie konieczna, jeśli cenimy rzetelne badania antropologiczne poparte bogatym materiałem terenowym oraz przytaczanymi badaniami innych antropologów i antropolożek zajmujących się tą częścią Afryki.

Trzeba przeczytać!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Julia Lovell — Maoizm. Historia globalna

Maoizm. Historia globalna, to praca kompleksowa, szczegółowa, w większości obszarów tyczących się maoizmu jako takiego, bardzo rzetelnie i z detalami opisująca zarówno kwestie ideologiczne, jak realne, polityczne wydarzenia inspirowane maoizmem.

Julia Lovell poświęciła sporo energii, aby ująć maoizm w wielu aspektach: od historii samej KPCh (Komunistyczna Partia Chin) i kształtowania się “myśli Mao” jako wiodącej i naczelnej w ideowym przesłaniu chińskich komunistów, poprzez czynienie z maoizmu eksportowej myśli politycznej, atrakcyjnej głównie dla krajów dopiero co zdekolonizowanych, bądź walczących o niepodległość polityczną i ekonomiczną, przez wpływ jaki maoizm wywarł na rewoltę '68 w U$A i Europie Zachodniej (stając się inspiracją m.in. dla Czarnych Panter, Czerwonych Brygad, Frakcji Czerwonej Armii, bojowników palestyńskich i nie tylko), po szczegółowy opis rewolucyjnych aktów, zrywów i wojen prowadzonych z czerwoną książeczką Mao, jako przewodnikiem (Wietnam, Kambodża, Malezja, Peru, Nepal, Indie...).

Książka nie jest politycznym podręcznikiem, jest głęboką analizą maoistowskich idei i ich wpływu na losy wielu narodów i grup społecznych w XX wieku.

Jak sama Autorka podkreśla we Wstępie, jej praca nie wyczerpuje tematu, ale w znaczący sposób przyczynia się do zgłębienia badań nad maoizmem, jego specyfiką, jego sprzecznościami i implikacjami tychże: konfliktów narodowo-plemiennych, głodu i terroru na niewyobrażalną dotąd skalę, na zamordystyczny charakter maoistowskich struktur partyjnych i kreowaniu fanatycznego oddania Mao i jego koncepcjom, jakże często wewnętrznie sprzecznym, bądź ewidentnie kolidującym z realiami w wielu miejscach na świecie, gdzie maoizm był realną siłą polityczno-rewolucyjną, gdzie poczynił najwięcej szkód, zbrodni i nieszczęść.

Lowell umiejętnie ukazuje kulturową złożoność np. społeczeństwa Peru, Malezji, Nepalu czy państw afrykańskich, zestawiając z tym maoizm, jako polityczną siłę, która realnie wpływała na polityczną sytuację w w/w miejscach, uwzględniając ortodoksyjną, niewolniczą wierność maoistowskim koncepcjom, bez zwracania uwagi na specyfikę kulturowo-polityczną — zawsze różną, w różnych miejscach na świecie.

Książkę warto przeczytać, jeśli ktoś interesuje się Chinami, również współczesnymi, albowiem Autorka słusznie zauważa, że Chiny z Xi Jinpingiem u sterów władzy absolutnej, świadomie powracają do pewnych maoistowskich wzorców, emanujących z różnych źródeł propagandowych, pod ścisłą kontrolą partii. Maoizm... jest również interesujący z historycznego punktu widzenia. Polecam!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Hervé Le Tellier – Anomalia

Anomalia, to chytrze napisana książka. Gdybym chciał być złośliwy, powiedziałbym, że to również cwaniacko napisana powieść. Nie będę jednak złośliwy, bo Hervé Le Tellier popełnił solidny kawałek prozy na miarę naszych czasów... Obserwując to, co dzieje się na rynku wydawniczym, nietrudno odnieść wrażenie, że wydawnictwa dwoją się i troją, by przyciągnąć czytelnika do swoich, ekhm... produktów. Efekty tegoż widać na półkach empików i innych księgarń. Oczy krwawią, gdy patrzymy na półki z bestsellerami; czytadła wciskane jako arcydzieła. Na tym bezlitosnym rynku trzeba się mocno napocić, aby wypromować DOBRĄ książkę. Hervé Le Tellier w dużej mierze wyręczył swojego wydawcę, albowiem napisał książkę, która idealnie, niczym klocki tetris, wpasowała się zarówno w najwyższe półki księgarń, jak i w pełen wachlarz czytelniczych gustów.

Anomalia, to powieść-patchwork, to powieść netflixowa. Hervé Le Tellier opisuje zagadkowe zdarzenie związane z lotem Paryż-Nowy Jork, który to lot zmieni los kilkuset przypadkowych ludzi i ich... duplikatów. Konstrukcja powieści jest fenomenalnie dopasowana do dzisiejszych “wymagań” czasu / runku / preferencji. Gdyby nie talent Autora, książka ta byłaby kolejnym czytadłem z “sensacyjną” fabułą, kolejną historyjką do przemielenia w jeden wieczór, pomiędzy serialem na HBO, a scrollowaniem głupich wiadomości na smartfonie. Hervé Le Tellier, to jedna zdolna bestia i serwuje nam naprawdę chytrze podaną mieszankę rozrywki i dobrej literatury.

Powieść jest patchworkowa, albowiem znajdziemy w niej całą masę pastiszowych zagrań literackich; osoby siedzące głęboko w literaturze XX wieku bez trudu odnajdą – już na samym początku Anomalii – fragmenty żywo przypominające style znanych i uznanych pisarzy ubiegłego stulecia. Aby nie psuć Wam zabawy, nie będę wymieniać nazwisk – odkryjcie to sami! Rozumiem, że Hervé Le Tellier pisząc tę powieść, bardzo chciał wpasować ją we współczesną, pędzącą w niewiarygodnym tempie rzeczywistość i udało mu się to perfekcyjnie. Sugestywnym językiem splótł naprawdę dobre literackie kawałki z obecną “serialozą” rozumianą jako forma konsumpcji i percepcji w kulturze przesytu.

Anomalia broni się solidnym literackim warsztatem i umiejętnym połączeniem tego co wartościowe z tym, co popularne. Z jednej strony trochę to drażni podczas lektury, ale z drugiej intryguje. Książki tej nie da się, ot tak, wrzucić do worka pop-historyjek, ale wyraźnie odczuwalna jest gra, do jakiej zaprasza nas Autor. Fabuła jest czystą emanacją streamingowego świata filmów/seriali, perfekcyjnie skrojoną. Dlatego to chytrze napisana powieść – Hervé Le Tellier łebsko połączył literacki kunszt z najpowszechniej konsumowaną na co dzień rozrywką.

Warto przeczytać!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Tár (2023)

Ostatnimi czasy bardzo rzadko oglądam cokolwiek. Setki różnorakich powodów sprawiają, że trudno mi się skupić na filmie, jako formie przekazu. Jednak Tár w reżyserii Todda Fielda zachwycił mnie swoją surowością, ascetycznymi zdjęciami i fenomenalną grą Cate Blanchett, w roli Lydii Tár – pierwszej kobiety-dyrygentki w berlińskiej filharmonii.

Lydia, to niezwykle charyzmatyczna osobowość, dyrygentka o olbrzymim talencie i instynkcie muzycznym, kobieta która poświęciła całą siebie dla ciężkiej pracy, która dyrygenturę traktuje niezmiernie poważnie. Jej wiedza, jej wizja muzyki, wreszcie olbrzymi horyzont, na tle którego buduje swoją karierę – wszystko to rzutuje na jej surowy, zasadniczy charakter i specyficzne podejście do ludzi i świata.

Nie jest to pierwszy przypadek, gdy wyjątkowe osobowości w muzyce klasycznej cechuje pewna ekscentryczność. U Lydii Tár mamy do czynienia ze swego rodzaju dystansem i chłodem, ale i z potężną dawką przeżywania muzyki na tyle dogłębnie, że jej dyrygowanie staje się sztuką samą w sobie. Lydia inspiruje się twórczością Gustava Mahlera i to właśnie nad piątą symfonią tegoż pracuje w trakcie filmu.

Jej niewiarygodna wrażliwość i znawstwo w materii muzyki poważnej konfrontowane jest z faktem, iż jest lesbijką dzielącą życie wraz ze swoją żoną, Sharon Goodnow i ich córką. Przed obejrzeniem filmu zetknąłem się z kilkoma recenzjami niezmiernie uwypuklającymi orientację seksualną głównej bohaterki. O ile ma to znaczenie w kontekście niezmiernie zmaskulinizowanego i hermetycznego środowiska, w jakim Lydii przyszło robić karierę, o tle dramat głównej bohaterki, a raczej jego punkt ciężkości, nie leży właśnie tam. Field stworzył obraz ascetyczny, ale i przejmujący, bo i charakter samej Tár taki właśnie jest.

To właśnie charakterologiczny rys Lydii, szereg losowych splotów oraz intryg sprawiają, że jej kariera dyrygentki skręca w zupełnie nieoczekiwaną stronę. Jest to w gruncie rzeczy film o pewnym typie ludzi, którzy przekonani o swojej niezachwianej pozycji i o tym, że atencja ze strony innych przychodzi niejako samoistnie i po prostu im się należy, w pewnym momencie zdają sobie sprawę, iż najważniejsi ludzie wokół nich stają się nie tylko ofiarami owego przekonania, ale i... znikają nieodwracalnie. Drugą stroną filmowego medalu jest poruszenie wątku cancel culture i jego destrukcyjnego wpływu na życie jednostek niszczonych w przestrzeni publicznej i internetowej.

Jeden z lepszych dramatów, jakie widziałem w tym roku. Tár momentalnie skojarzył mi się ze świetnym skądinąd rosyjskim filmem Дирижёр (Dyrygent) z 2012 roku, w reżyserii Pawła Lungina, opowiadającym historię wymagającego i niedostępnego dyrygenta, który skupiony bez reszty na swojej pracy i sztuce jako takiej, traci syna w dramatycznych okolicznościach. Oba te filmy opowiadają historię niejako bliźniaczą, acz z zupełnie innych perspektyw, dotykając innych strun, generując zupełnie inne melodie...

Tár polecam!

··· foto: slate.com

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Barbie (2023)

długo zabierałem się za napisanie tej recenzji. zapewne dlatego, że obraz ten kompletnie do mnie nie przemawia. dlaczego? postaram się pokrótce to wyjaśnić.

jako koleś od x-czasu żywo interesujący się feminizmem i realną walką o prawa kobiet w patriarchalnej rzeczywistości, jako anarchista i feminista, mam pewien zasadniczy kłopot z tym filmem. najogólniej rzecz ujmując nie klei mi się ta produkcja pod względem konwencji (pomijając już gigantyczny budżet, pancerną promocję, nachalne reklamy, czyli cały ten bajzel kapitalistycznej maszynki do sprzedawania marzeń, obrazków i produktów z rozmaitych wariantów filmowego Barbielandu...).

zastosowanie zabiegu wkomponowania dyskursu płciowego w konwencję popkulturowego świata najsłynniejszej lalki świata i to wkomponowanie literalne, niejako w skali 1:1 (Barbie “pijąca” napoje z pustych kubków, tafla niebieskiego plastiku jako atrapa basenu, etc.), być może i jest zabiegiem marketingowo sprytnym, z punktu widzenia amerykańskiej machiny filmowej oraz wizualnie atrakcyjne w obrębie konsumeryzmu współczesnej kultury przesytu, ale czy wartości związane z prawami kobiet, a nade wszystko – wartość zanegowania patriarchalnych wzorców (jako jednych z najbardziej toksycznych i destrukcyjnych mechanizmów kulturotwórczych w historii) została w tym filmie przedstawiona w odpowiednio silny sposób? uważam, że nie.

Barbie i Ken wymykają się z Barbielandu, krainy gdzie wszystkie Barbie w swoim lalkowym, plastikowym zunifikowanym świecie są pisarkami, sędzinami, ważnymi urzędniczkami, pędząc swoje plastikowe, “bezpieczne”, idealne życie. zatem Ken i Barbie wymykają się do świata ludzi. do Los Angeles (pierwsza popkulturowa kalka w filmie: zachodnie wybrzeże U$A, plaża, luz, palmy – obrazek sielankowo kojarzący się z Ameryką marzeń). okazuje się, że ludzki real, to seksizm, nierówności płciowe, patriarchalne zachowania i ogólnie totalnie różny świat od tego lalkowego. Ken zafascynowany światem ludzi, wraca do Barbielandu, aby przejąć tę bajkową krainę i zaprowadzić w niej “samcze porządki”. pracownica firmy Mattel (producent lalek Barbie) wraz z córką oraz Barbie wracają do Barbielandu, aby “zniszczyć patriarchat” i uświadomić Kenom, że również są ofiarami systemu niesprawiedliwości płciowej. to fabuła w dużym skrócie...

film nie zagłębia ani problemu patriarchalnej opresji, ani kwestii realnych, wielowarstwowych nierówności płciowych. nie spodziewałem się tego zresztą, albowiem jest to obraz mocno skondensowany i przerysowany w owej lalkowej konwencji; przerysowanie jest, jak rozumiem, zabiegiem celowym. konwencja dopuszcza zatem wykorzystanie jedynie tych najbardziej stereotypowych i nośnych kulturowo zarzutów wobec patriarchatu, bez wnikania w problematykę. co z tego, że scenariusz przewidział użycie siatki pojęciowej znanej od czasów feminizmu drugiej i trzeciej fali, czy gender studies, skoro zabieg ten został zastosowany w scenach, gdzie kobieta, czy Barbie wypowiada je przesadnym manifestacyjnym tonem, dając tym samym prześmiewczy argument samcom lubującym się w “odkrywczych” stwierdzeniach, typu: uff, znowu to feministyczne pierdolenie... niech osoby zaznajomione i oswojone z dyskursem płciowym nie łudzą się, że zetkną się w Barbie z jakimś naprawdę cennym przesłaniem.

film z pozoru neguje toksyczny system patriarchalny, czyniąc to przy pomocy lalki, która została stworzona jako jeden z symboli “kobiecości” stricte seksistowski. przekaz jest jasny: przy pomocy symbolu zniewolenia kobiecego wizerunku i utrwalania stereotypu “tępej laluni”, dokonać (oczywiście w obrębie zastanej, acz “zmieniającej się” kultury z elementami równościowymi, jako naczelnymi) popkulturowej “dekonstrukcji” lalki-mitu, dokonać transformacji kulturowego wzorca kształtującego percepcję milionów dziewczynek na całym świecie. wszystko po to, by pokazać, że od teraz Barbie jest nie tylko “upodmiotowiona”, ale zdarto z niej stary balast stereotypowej, idealnej kobiety, na rzecz nowej, świadomej swojej wartości i praw, silnej osobowości funkcjonującej na warunkach równościowych wobec mężczyzn.

problem jednak polega na czym innym. potężny budżet i filmowy i reklamowy tej produkcji daje do myślenia; Mattel doskonale wie, że sukces tego filmu z pewnością przyczyni się do utrwalania tego wizerunku “nowej Barbie”, zatem te ogromne nakłady finansowe są bezpośrednio skorelowane z planami biznesowymi firmy i wzrostem zysków tejże. dostajemy więc film-produkt, który wykorzystuje narrację równościową, feministyczną i pro-kobiecą w celach promocji nowego produktu-lalki (czy szerzej – nowego wizerunku Mattel, który niewątpliwie zostanie kulturowo utrwalony na dziesięciolecia). sztuczka ta nie jest niczym nowym w świecie korporacji. wystarczy zobaczyć, jak cynicznie wykorzystują np. symbolikę LGBT+ wszystkie bez wyjątku potęgi korporacyjne: od odzieżowych, po samochodowe, zarzekając się, że chodzi im o wsparcie słusznych dążeń grup mniejszościowych. całkiem przytomnie w czasie jednej z wielkich demonstracji LGBT+ w Nowym Jorku, jedna z aktywistek anarchofeministycznych zauważyła (parafrazuję): Im nie chodzi o nasze postulaty, im nie chodzi o żadną pieprzoną równość. Oni panicznie boją się, abyśmy nie powybijali im szyb w sklepowych witrynach. Stąd wszystkie multikorporacje stały się nagle tęczowe i LGBT+ friendly. Kolejna grupa docelowa na rynku została zdobyta.

myślę, że podobnie rzecz ma się z filmem Barbie. aktywistki i aktywiści na rzecz płciowej równości oraz osoby realnie zajmujące się krytyką patriarchalnego porządku zapewne dostrzegły, że film ten tak naprawdę porusza się w przestrzeni tego samego konsumeryzmu i status quo, jaki próbuje zanegować w “równościowym przesłaniu” przy pomocy transformacji Barbie i Kena w “istoty” traktujące się partnersko i z szacunkiem wobec siebie nawzajem.

mam świadomość tego, że kobiety i mężczyźni akceptujący “program minimum” w obrębie walki o prawa kobiet, ich kondycję na rynku pracy, ich sytuację domową, rodzinną, macierzyńską, mogą potraktować Barbie, jako film choć trochę uświadamiający. dla mnie jednak ten film jest de facto produktem korporacyjnym, obrazem wykreowanym przez świat tych samych samczych pryncypiów, które tam wysoko, na najwyższych piętrach społecznej piramidy nierówności wciąż są pielęgnowane; może nie z taką ostentacją jak kilkadziesiąt, czy sto lat temu, ale to wciąż ten sam patriarchalno-kapitalistyczny syf. maksymalizacja zysków nigdy nie szła i nie pójdzie w parze z dążeniami grup społecznych pokrzywdzonych przez ów system. nie miejmy żadnych złudzeń.

czy polecam Barbie? hmm... jeśli macie siłę na 2-godzinne studium plastiku “ze słusznym przekazem”, obejrzyjcie ten film. sądzę jednak, że prawdziwa walka kobiet i mężczyzn, feministyczne cele oraz aktywność na rzecz demontażu ohydnych patriarchalnych wzorców kulturowych – że to wszystko toczy się w zupełnie innych miejscach, aniżeli sale kinowe z Barbie. realna walka, to realne ofiary systemu, tragedie pojedynczych kobiet, arogancja państwa. zresztą o czym my mówimy! kraj nad Wisłą jest najdobitniejszym przykładem tego, jak wiele jeszcze jest do zrobienia, nie tylko w materii legislacyjnej, ale w sferze autentycznych zmian mentalnych, kulturowych i pokoleniowych!

życzyłbym sobie i nam wszystkim jak najwięcej sił, determinacji i rewolucji. patriarchat zdechnie! damy radę! ... bo żadna magiczna sztuczka nie wyzwoli kobiet z okowów opresyjnej kultury wyzysku, kato-faszyzmu i patriarchalnych kodów stanowiących podglebie całego tego syfu wokół nas. to nie Barbieland. walczyć musimy wszyscy!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Oppenheimer (2023)

miałem trzy podejścia do tego filmu. dopiero za trzecim razem historia pochłonęła mnie na tyle, by dotrwać do końca i w efekcie [ostrożnie] docenić ten obraz.

mam wrażenie, że warstwa historyczna, czy ogólnie retrospektywa w Oppenheimerze wyraźnie góruje nad warstwą refleksyjną; historycznie cała opowieść jest piekielnie ciekawa, choćby z racji naukowej wagi projektu bomby atomowej i potwornych konsekwencji dla ludzkości... w filmie jednak jest ona poszatkowana dosyć dziwnie. zdecydowanie brakuje mi jakiegoś “podskórnego” zmysłu w składaniu wątków – ciężko mi to ująć.

Cillian Murphy natomiast zagrał swoją rolę fenomenalnie! bardzo sugestywna i przejmująca gra, wydobywająca coś z gruntu przeraźliwie ludzkiego z tych wszystkich dylematów skonfrontowanych z pancernie upartą polityką Białego Domu u schyłku wojny. to dobrze, że scenariusz nie zarżnął w całej opowieści faktu, iż Oppenheimer był w rzeczywistości i współwinnym i integralnym trybikiem amerykańskiej polityki eskalowania atomowych zbrojeń.

jak dla mnie, byłoby idealnie gdyby cały film był nagrany jako czarno-biały obraz. generalnie warte obejrzenia, aczkolwiek bez jakichś dogłębnych zachwytów.

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Neal Stephenson – Cryptonomicon

Zapoznać się z twórczością Stephensona i pozostać wobec niej obojętnym? Myślę, że to niemożliwe. Sądzę, że miłośnicy ambitnej i nieszablonowej fantastyki oraz historii po prostu rzucają się na każdą kolejną książkę tego Autora, albowiem każda jego pozycja literacka, to uczta wyjątkowa! Niepowtarzalność Neal'a Stephensona polega również na tym, że pisarstwo to nie daje się zamknąć w sztywnych ramach, przez co trafia i do tych, którzy za fantastyką nie przepadają.

Cryptonomicon, to właśnie dzieło na tyle wszechstronne i napisane z takim rozmachem, że docenią je rzesze czytelników (o ile już tego nie zrobili); tysiąc stron gęstej, pasjonującej i wielowątkowej historii obracającej się wokół kryptologii, matematyki, szyfrów i tajemnic ukrytych w zupełnie zaskakujących miejscach...

Stephenson z szyfrowania uczynił naczelny motyw swej przepastnej powieści podzielonej czasowo na okres II Wojny Światowej i współczesność obejmującą okres początków eksploracji internetu. Na tej czasoprzestrzennej osi zawieszona jest cała akcja Cryptonomiconu. USA, Filipiny, Japonia, Szwecja, Niemcy, Anglia... to tylko niektóre lokalizacje pojawiające się w książce. Mamy u-booty, alianckie łodzie szpiegowskie, maszynę Turinga (i samego Turinga), Hermanna Göringa, McArthura i cały panteon innych realnych postaci historycznych. Być może brzmi to z lekka chaotycznie, ale uwierzcie, że z tych “składników” Stephenson ulepił fenomenalną, piekielnie interesującą i bardzo wciągającą opowieść, której centrum stanowi... piękno matematyki, elegancja szyfrów na tle realnych wydarzeń historycznych i losów poszczególnych bohaterów.

Cryptonomicon jest niezwykłą książką także z powodu rewelacyjnej umiejętności Autora wplatania w wartką akcję... matematycznych wzorów i zawiłych szczegółów z zakresu logiki, czy teorii liczb. Można by powiedzieć, że to książka-pean na cześć nauki, a jednocześnie narracja wpleciona w realistyczno-fantastyczny pejzaż. Ponadto Neal Stephenson mistrzowsko operuje językiem potocznym żołnierzy z czasów II WŚ, informatyków z Doliny Krzemowej (książka spodoba się szczególnie maniakom systemów operacyjnych Unix/Linux – pełno w niej odniesień do nich!), burżujów żyjących w swych bańkach bogactwa – innymi słowy Autor daje czytelnikowi książkę, która żyje, która podczas czytania wciąga bez opamiętania i pozostawia potężną dawkę refleksji.

Celowo nie opisuję szczegółów fabuły, aby nie psuć wam lektury. Sięgnijcie po tę powieść i zakochajcie się w prozie Stephensona!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: mój ex libris

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Irena Dousková – Medvědí tanec

Kto z nas nie zna gamoniowatego Szwejka, służącego w austro-węgierskiej armii? Książka-klasyk. Mówimy: Haszek – myślimy Szwejk i vice versa. Przygody dobrego wojaka Szwejka jednoznacznie kojarzą się z autorem. Tak naprawdę większość z nas niewiele wie o Jaroslavie Haszku, o tym jakim był człowiekiem, co przeżył, w jakich warunkach funkcjonował, tworzył i żył. Wiadomo, że był to człowiek o niezwykłym temperamencie, otwartości, ze sporym instynktem indywidualizmu. Niechętni Haszkowi mówią, że pisał kiepsko, pił za dużo, był anarchistą i nijak nie pasował do świata prawdziwej literatury.

Taniec niedźwiedzia, Ireny Douskovej, to nietypowa książka. Nie jest to stricte biografia, nie jest to wyłącznie fabularyzowane non-fiction. Wreszcie, nie jest to całościowa opowieść o życiu Haszka. W 1922 roku Jaroslav Haszek, zniszczony z lekka przez swoje “życie pełną piersią”, schorowany, przeprowadza się do małych Lipnic. Tam spędza ostatni okres przed swoją śmiercią. Jak to miał w swoim zwyczaju, stały bywalec gospody, spędza przy piwie całe wieczory, pisząc Szwejka, czy inne krótkie teksty na zlecenie. Mieszka wraz ze swoją rosyjską partnerką (która przywędrowała za Haszkiem aż z Syberii), spotyka na co dzień kilku przyjaciół...

Taniec niedźwiedzia ilustruje właśnie ten ostatni okres życia Haszka. Retrospektywa, wspomnienia z dzieciństwa, szalone, absurdalne opowieści, jakimi tak często Haszek raczył znajomych i bywalców knajp. Refleksje na temat wiary, uczciwości, pisarstwa. Wreszcie korespondencja. Douskova uszyła znakomity patchwork i “po haszkowemu” ujęła ostatnie dni pisarza. Ja czytałem książkę po czesku, żeby maksymalnie wczuć się w ten specyficzny klimat i wiem, że ta wspomnieniowa pozycja na bardzo długo pozostanie ze mną. Polskie tłumaczenie jest już dostępne w księgarniach. Bardzo mocno polecam!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Emir Sader – Kret rewolucji. Drogi lewicy latynoamerykańskiej

Dla kogoś, kto interesuje się historią Ameryki Południowej w kontekście przemian i aktywności lewicowo-rewolucyjnych, już sam tytuł książki wydaje się obiecujący. Niestety, tylko się wydaje.

Książka Emira Sadera jest dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem, przez które – mimo niezbyt dużej objętości – musiałem przebrnąć z trudem i znużeniem. To przeraźliwie nudny, dogmatyczny elaborat pisany językiem sekciarskim i partyjnym. Momentami miałem wrażenie, że czytam jakiś teoretyczny raport PZPR-owskiego aktywisty, albo “dzieło” trockistowskiego dogmatyka. Autor pisze nudno, sucho, posługując się typową lewicowo-partyjną nowomową, sztywniackim językiem bez polotu. Niemal wszystkie zdania w książce są do bólu oznajmiające, przez co ma się wrażenie, że czytamy słowa robota. Autor miał ambicję opisania rozmaitych nurtów lewicowej polityki w kontekście historycznym, w odniesieniu do całego kontynentu południowoamerykańskiego, z pewnymi odniesieniami do rewolucyjnych wydarzeń w Europie, Azji i Afryce.

Struktura książki jest taka, że każdy rozdział obejmuje określony aspekt działalności rewolucyjnej, czy krytyki kapitalizmu / neoliberalizmu w krajach Ameryki Południowej. Nie jest to struktura chronologiczna, ale tematyczna, zatem w każdym rozdziale Sader niejako “od nowa” pisze o Meksyku, Brazylii, Urugwaju, Chile itd., mnożąc powtórzenia na potęgę.

Historyczne odniesienia są równie żenujące jak budowa książki; analizując ruchy i działania rewolucyjne lewicy od początku XX wieku po dzień dzisiejszy, Autor raczy nas najczęściej cytatami z... Lenina, Trockiego i Róży Luksemburg. Oprócz tej trójcy pojawia się jeszcze może Marks w KILKU miejscach i dwa, trzy inne nazwiska. To wszystko. W książce znalazłem tylko TRZY zdania w jakikolwiek sposób krytykujące zamordyzm i autorytaryzm lewicy. Jedno odnosiło się do głodu w czasach wczesnego stalinizmu, drugie odnośnie “wielu ofiar” polityki Mao i trzecie nt zbrodni Pol-Pota. Trzy zdania (sic!)... Lenin i Trocki są oczywiście ujmowani jako myśliciele i stratedzy – nawet ćwierć zdania o ich zbrodniczych działaniach. Nic o korupcji i autorytaryzmie parlamentarnej lewicy Chaveza, Castro itd. Krytykowani są natomiast zapatyści, za niepartyjną i niepaństwową formę działania. W niewielu odniesieniach do kondycji myśli i działań lewicy europejskiej, KOMPLETNIE NIC o tym, że państwa Europy Wschodniej były faktycznie zakładnikami ZSRS. Co do Sowietów, Emira Sadera było stać jedynie na konstatację, iż elementarnym błędem “stolicy światowego proletariatu” było to, że charakteryzowały ją tendencje izolacjonistyczne w materii rozprzestrzeniania rewolucji na inne kraje. Totalna żenada i porażka!

Sader – jak wspomniałem na początku – używa języka do bólu mechanicznego, teoretyzuje z kijem w wiadomej części ciała, każdy ruch społeczny, kryzys, nędzę, realne warunki w poszczególnych państwach Ameryki Południowej traktuje do bólu instrumentalnie – byle tylko podporządkować je dogmatyzmowi i nowomowie.

Książka sekciarska i dla sekciarzy. Jako anarchista czytałem ją ze znużeniem i wkurwieniem. Nie polecam.

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌