:: NEVER be your fucking puppet!
I won't accept this life A victim of your oppression To be enslaved and sell my soul to the other side Never be your fucking puppet
NASUM – Wrath
slow fucking life — slow fucking internet
I won't accept this life A victim of your oppression To be enslaved and sell my soul to the other side Never be your fucking puppet
NASUM – Wrath
szarobrązowy roztop zalegający koleinami, spływający w kratki ściekowe. wieczorne powietrze z domieszką smogu; słodkawy posmak na języku i wkurwiający wiatr docierający do każdej kości... w słuchawkach MAGRUDERGRIND odseparowuje mnie od dźwięków betonowej kolonii ludzkiej. kałużowe rozbryzgi w świetle samochodowych lamp. latarnie rzucające blade, żółte placki. wszystko w mglistym rozmazie, ciut nierzeczywiste, rzeczywiste jedynie połowicznie. śmierdzi spaliną i letargicznym zakołysaniem. labirynt bloków z małymi oświetlonymi otworkami; rzędy kolorowych zasłon i rolet, a za nimi kaloryferowe ciepło unoszące zapachy żarcia, potu, perfum i ciał chłonących netfliksy.
blackened crust ze szwedzkiego Lidköping...
czytaj prześpij zawieruchy zaparz kawę wdychaj zimę zabierz sobie cały dzień tylko dla siebie po prostu
wszystko, co dotknięte czymś nieznośnym, goi się w nas tak powoli, powraca niechcianymi przypływami, niechcianym tchnieniem opresji i małości. a my musimy każdego dnia wyplatać sobie kokon, codzienne schronienie – aby przetrwać, aby mieć własne miejsce i uciec od drzazg. gdzieś w środku, w ukryciu, tli się wciąż żar, iskry tulące się do siebie, karmiące się nawzajem, swoim trwaniem ogrzewając nasze zmarznięte ciała. w tym falującym uniwersum ciągi zdarzeń przenikają się wzajemnie, a my jak na cyrkowej linie łapiemy równowagę, choć przychodzi czasem zwichnąć sobie niejeden dzień, niejedną noc. połamać popołudnie, zgubić poranek... mimo tego, staramy się rozumieć, słyszeć, asekurować się wzajemnie, wyłapywać się bez słów i drobnymi gestami wygładzać zmarszczki na samopoczuciu. po prostu.
RSTC powstało ponad 20 lat temu... byliśmy ekipą kilku (z biegiem czasu – kilkunastu) młodych anarcho-punków z Podbeskidzia, którzy postanowili organizować total DIY koncerty, skupiając się na niezależnej scenie HC/punk. był to czas wyjątkowo sprzyjający robieniu takich gigów; imprezy organizowaliśmy głównie w małych knajpach i kameralnych, klimatycznych miejscach w Bielsku-Białej, Cieszynie, Andrychowie, Wadowicach.
Istnieje taka granica, kiedy wszystko, co może się jeszcze zdarzyć z człowiekiem – to tylko coś lepszego.
jedyne, co dało się wyłowić z tego obłędnego szumu i jęku: głuchy, tłumiony trzask pustej metalowej beczki po paliwie, uderzającej w ścianę magazynu i warsztatu zarazem. wysłużone pasy parciane widocznie puściły. beczka będzie sobie teraz fruwać po bazie, dopóki nie wpadnie w jakąś zaspę, dmuchnięta jak kawałek papieru, jak nic... burza śnieżna trwa już trzecią dobę. ten dźwięk jest niepodobny do czegokolwiek innego. nawet słowo burza jest jakieś karłowate, niepozorne, mocno nieadekwatne do tego, co dzieje się za oknem. gdyby nie te kilka halogenów w okolicach kontenera, widziałbym przez okno tylko pędzący biały pył, który w kilka sekund zamieniłby moją skórę w posiekany mrozem kawałek mięsa (jeśli przyszłoby mi wyjść na zewnątrz bez całego arktycznego rynsztunku).
nasenność rozpuszcza się w trzewiach, w towarzystwie 3. Symfonii, Threnody, Pendereckiego... hordy smyczków piłują mi stół, sufit, wspomnienia i trawioną nieśpiesznie kolację.
gdzieś na poboczu tej mojej myśloślizgawki biesy szeptem przyjaznym podpowiadają, by zasiąść się rozsiąść i rozpanoszyć się dnia pewnego, by wyrzygać porządny, jędrny kawał pisaniny, którą można poczuć w dłoni i ciężarem-konkretem zagłaskać obaw swych mrowie. podchody, podszepty, postępy... sam bym się skusił, w czeluść łba czem głębiej prędzej ciekawsko zajrzał. podliczam więc energii zapas, w słupkach rachuję, liczby przenoszę w kalkulacjach drżących, a wyniki trwożą i w mróz przez okno uciekają.