★ discrust|recenzje ★

książkowo-filmowe wylewy subiektywne

:: Suki Kim – Pozdrowienia z Korei. Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit

Jedna z najważniejszych (wydanych w Polsce) książek nt Korei Północnej w tym roku, a może i w ostatnich latach. Książka nie tylko świetnie napisana, ale i bardzo wartościowa. Poza tym jest zwyczajnie budującą opowieścią, mikroskopijnym okruchem nadziei na to, że na północy półwyspu koreańskiego jakakolwiek zmiana zacznie się w głowach tych z pozoru uprzywilejowanych, młodych ludzi, których uczyła Suki Kim.

Autorka, urodzona w Korei Południowej, szybko wyemigrowała z rodzicami do USA, otrzymując tam obywatelstwo. Mimo tego, że mieszkała po drugiej stronie oceanu, z dala od rodzinnego domu, nauczyła się koreańskiego i zachowała głęboki szacunek do koreańskich tradycji (w obu Koreach więzi rodowe i rodzinne są podstawą ich tożsamości). Matka Suki Kim zachowała całą traumę konfliktu koreańskiego i koszmar wojny, przekazując córce w dramatycznych opowieściach to, co spotkało jej rodzinę. Kim, jak się okazało, miała krewnych również po drugiej, komunistycznej, stronie tej najbardziej ze strzeżonych granicy na świecie.

Kiedy tylko pojawiła się okazja, by wraz z protestancką misją nauczycieli wyjechać do Pjongjangu i uczyć tam angielskiego dzieci północnokoreańskiej elity, Suki Kim od razu zgłosiła swój akces i została przyjęta. Oczywiście ukryła przed misją i ambasadą Korei Płn., że jest niewierzącą reporterką. Kim przybyła do skoszarowanej, świeżo postawionej szkoły na przedmieściach stolicy. Szaro, betonowo, z drutem kolczastym wokół szkoły i czegoś w rodzaju kampusu. Jej zadaniem było uczenie języka angielskiego 19-20-letnich synów pochodzących z północnokoreańskiej elity aparatu państwowego i armii. Wszystkie zajęcia surowo obserwowane przez bezpieczniaków, każdy temat do zatwierdzenia przez górę (łącznie z obrazkami wykorzystywanymi w słownych grach i zabawach edukacyjnych), bezwzględna dyscyplina i przyporządkowanie do grup w zależności od poczynionych postępów w nauce. Kontakty: student-nauczyciel ograniczone do niezbędnego minimum, żadnego „kroku w bok” poza „program nauczania”, żadnych pozaedukacyjnych relacji (kampus dzień i noc patrolowały uzbrojone dziewczyny-strażniczki[sic!]).

W takiej atmosferze Suki Kim przeżyła kilka semestrów, starając się maksymalnie wykorzystać ten czas na próbach zrozumienia i porozumienia. Z biegiem czasu staje się ulubioną wykładowczynią, a jej wyjątkowa umiejętność przekazywania mikroskopijnych okruchów ze świata zewnętrznego sprawia, że studenci powoli i z niemałym strachem otwierają się na swoją nauczycielkę, jednocześnie odsłaniając przerażającą pustkę kryjącą się nie tylko za quasi-wiedzą, jaką gwałci ich reżim Kim Dzong Una, ale i za fasadą nędznej propagandy. Dlaczego książka jest wyjątkowa? Bo wyjątkowe jest środowisko, w jakim przyszło Autorce uczyć języka, jak i ona sama i jej reporterski warsztat jest pełen wyjątkowości. Suki Kim umiejętnie łączy osobistą refleksję z reporterskim talentem, przez co Pozdrowienia…, nie śmierdzą kolejną plastikową publikacją o Korei Północnej. Poza tym jest Koreanką i łatwiej jest jej pewne zawiłe, a czasem przerażające aspekty reżimowej rzeczywistości dostrzec, ale i zgłębić i czytelnie przekazać.

Lektura jak najbardziej obowiązkowa! Ponadto zachęcam do poszperania w necie i do przeczytania / obejrzenia wywiadów z tą niezwykle skromną, ale i utalentowaną reporterką!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Katarzyna Pawlak – Za Chiny ludowe

Właśnie skończyłem czytać Za Chiny ludowe. Zapiski z codzienności Państwa Środka, Katarzyny Pawlak. Piąta nad ranem, zza otwartego okna pojedyncze dźwięki z wybudzających się betonowych kloców. Piję świeżą yerbę, bombilla parzy nieco wargi, a ja gapię się na okładkę i głupio pytam sam siebie: jak to?! Już? Już się skończyło?

Książkę Katarzyny Pawlak pochłania się z autentyczną łapczywością. Dlaczego? Ano dlatego, że Autorka jest bezkonkurencyjna w umiejętności snucia opowieści o Chinach, o miejscach, w których mieszkała, bądź była przejazdem, w których zatrzymywała się z nieskrywaną niechęcią, albo wręcz przeciwnie – upajała się chwilą i tym, co przeżywa, chcąc, by owa chwila trwała jeszcze i jeszcze. To ostatnie odczucie dało się we znaki i mnie, kiedy przeczytałem (nostalgiczne, nie powiem) zakończenie… Za Chiny ludowe, to wyjątkowa opowieść!

Autorka, studentka w Szanghaju i w Pekinie, świetnie znająca język chiński i – jak można by sądzić zaraz na początku książki, a potem mieć już zupełną pewność – zakochana w Chinach, zabiera nas w podróż zarówno osobistą, jak i wgłąb Chin – tych współczesnych (krzykliwość, tłok, chaos, pęd metropolii) i tych „skansenowych”, gdzie na gwałt produkuje się „starożytne posągi”, „prastare wioski”, „tradycyjne fasady” (do których pielgrzymują rzesze chińskich turystów uzbrojonych w aparaty, spragnionych historii)… Tam gdzie potężne chińskie dziedzictwo jest autentyczne, gdzie jakimś cudem ocalały skrawki baaardzo odległej przeszłości – prowadzeni przez Autorkę – mamy wrażenie, że obcujemy z czymś pozasłownym, wymykającym się, znanym nam, kategoryzacjom. Katarzyna Pawlak nie ciąga nas za rękaw w kierunku obowiązkowych turystycznych punktów do odfajkowania, nie zasypiamy z nudów przy opisach „ważnych miejsc i ludzi”, żywcem zerżniętych z netu, czy innych książek. W jej książce wszystko żyje, bulgocze pod żywą tkanką szanghajskich ulic, śmierdzi, lepi się, albo wręcz przeciwnie: kojąco szumi i szeleści gdzieś w prowincjach, odległych od Pekinu o lata świetlne. Za Chiny ludowe obejmuje niezwykle ciekawy i wciągający opis życia i studiów Autorki w Szanghaju i Pekinie oraz jej podróże po Chinach, poza utartymi szlakami (chociaż – jak przekonamy się wielokrotnie w czasie lektury – zaraza zorganizowanych hord turystów dociera do najdalszych prowincji Państwa Środka), zwłaszcza poza ścieżkami, z których raczej nie zboczy pierwszy lepszy zachodni turysta.

Szczegółów jej przeżyć i refleksji nie zdradzę… za Chiny ludowe. Powiem tylko, że każda kartka tej książki, to niezwykła cząstka Chin przekazana nam w niezwykle ciekawy i sympatyczny sposób. Katarzyna Pawlak posiada bowiem bardzo rzadką cechę: jej opowieść o Chinach pozbawiona jest jakiejkolwiek pretensjonalności, próżno w jej książce szukać prostackiego szpanerstwa maskowanego niedanym dowcipem (jak często bywa w rozmaitych „pamiętnikach z podróży” wciskanych nam jako wydawniczy hit), albo śmiesznego mędrkowania. Mimo to, już na początku lektury czujemy, że mamy do czynienia z osobą, która o Chinach wie mnóstwo, a oczytanie, doskonała znajomość języka i – chyba mogę tak napisać – miłość do Chin przekazuje nam, czytelnikom, w sposób po prostu rewelacyjny! Uwielbiam jej język opisowy i fakt, że nim się obejrzę, historia snuta przez Autorkę już wsysa mnie bez reszty – bez względu na to, czy mowa jest o rozsypującym się szanghajskim domu z mikroskopijnymi pokojami, czy o zawiłościach edukacyjnego systemu na chińskich uniwersytetach, czy też o Chińskim Nowym Roku, daleko na prowincji, wśród kompletnie obcych, a przecież tak gościnnych, przyjaznych i szczerych ludzi!

Jak dla mnie – rewelacyjna książka! Z niecierpliwością będę oczekiwał kolejnych historii spod pióra Katarzyny Pawlak!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: D.Kania, J.Targalski, M.Marosz – Resortowe dzieci. Służby

Resortowe dzieci. Służby… Cegła. Żółta cegła. Blisko tysiąc stron kolejnego (drugiego już – po Mediach) tomu z serii Resortowe dzieci, popełnionego przez trio: Targalski – Kania – Marosz. Postanowiłem kupić kolejną część odysei prawicowych węszycieli komuszych złogów w III RP, albowiem pierwsza część w dosyć przystępny politycznie sposób ukazała, iż rodzinne oraz okołorodzinne koneksje rodem z komunistycznego reżimu nie tylko pomagają w karierze zawodowej, ale i utrwalają to, o co tak usilnie walczyła michnikowszczyzna – postkomunistyczny consensus i patologiczne status quo w dyskursie społeczno-politycznym. Co prawda obecnie (ściślej – po wyborach prezydenckich i po relatywnym sukcesie Kukiza) Wybiórcza i przyjaciele w lekkim zamotaniu pierdolą tak krzywe bzdury, że pękać ze śmiechu można każdego dnia (znowu – polecam poranki w radiu TOK FM, TVN24, Politykę… długo nie da się tego łykać, ale… warto spróbować) niemniej właśnie w podobnych sytuacjach doskonale widoczna jest mentalność tego środowiska.

Tom poświęcony służbom specjalnym konstrukcyjnie jest bliźniaczo podobny do tego nt ludzi mediów. Czyli mamy sylwetkę człowieka w kontekście współczesnych wydarzeń społeczno-politycznych, po czym Autorzy sięgają do dokumentów i faktów z przeszłości, ukazujących komunistyczny rodowód delikwenta /-tki. W 99% przypadków mamy do czynienia z rodzinną „tradycją” umacniania ludowej ojczyzny w strukturach MBP, MON, WSW, UB i SB. Ten sam schemat powtarzany jest w przypadku męża / żony bohatera danego rozdziału, względnie w stosunku do dzieci, które dzięki wtykom starych, panoszą się obecnie w biznesie, czy – po linii rodzinnej – w służbach.

Po 1989 i później, po stworzeniu w „wolnej i demokratycznej” RP struktur WSI, UOP-u (a potem ABW i AW), spora część komuchów wysługujących się sowieckiej machinie – po „pozytywnej weryfikacji” – przeszła automatycznie na etaty w służbach „niepodległej” Polski. Maleńki wycinek tychże mamy na okładce książki: ryje doskonale znane z medialnych ruchawek w jedynie słusznych gazetach i telewizjach. Profesjonaliści, fachowcy, legendy – różnie się ich określa… Wszyscy bez wyjątku z komuszym rodowodem, z ojcami i dziadkami w służbie jednego z najkrwawszych reżimów… Grubo przed Okrągłym Stołem, ekipa Jaruzela (m.in. na czele z Cioskiem i Rakowskim) tworzyła nie tylko scenariusze podzielenia się władzą z „konstruktywną opozycją” (jak nazywano kolesi z otoczenia Kuronia, Mazowieckiego, Geremka i Michnika), ale i próbowała – przewidując rozjeb tego kalekiego systemu – dostosować operacyjną strategię służb do nowych (w domyśle – zbliżających się) warunków ekonomicznych. Przy aprobacie Kiszczaka i innych czołowych zbrodniarzy, oficjalnie i na niejawnych etatach, agenci komunistycznych służb specjalnych (oraz bohaterowie Resortowych dzieci) zaczęli tworzyć spółki polonijne, mniej lub bardziej fikcyjne biznesy, gdzie pod przykryciem inwigilowano politycznie niewygodnych partnerów, albo gdzie (po prostu) wyprowadzało się kasę „socjalistycznej ojczyzny” na prywatne konta. Ciekawym wątkiem tej książki jest Komorowski, prezydent ex, człek zżyty z kumplami z WSI na zabój. Warto zapoznać się ze szczegółowymi (naprawdę szczegółowymi!) informacjami na temat tego gościa i jego rzekomej transparentności w życiu publicznym / opozycyjnym. Powtórzę to, co napisałem przy okazji recenzji Resortowych dzieci nt mediów: cały ten Frondowski projekt wydawniczy uznałbym za kolejne popłuczyny prawicowych frustratów (tym bardziej, że Targalski – współautor serii – nie jest jakimś diamentem błyszczącym, o czym przekona się każdy, kto – idąc metodą Autorów – pogrzebie w jego życiorysie), gdyby nie fakt, że jednak cykl ten jest naprawdę rzetelny pod względem faktograficznym. Naprawdę. Można stroić kwaśne miny i krzywić ryje, jak czynią to Blumsztajn, Paradowska, Wielowieyska, Lis, oraz kilku bohaterów „żółtej cegły” (oni krzywią ryje z… kamienną twarzą, jak na samca-agenta przystało) – nie zmieni to jednak faktu, że rodzinne koneksje i tradycje, czasem świadomie podtrzymywane w kolejnym pokoleniu, czasem siedzące za skórą, wyłażą w tzw. „wolnej” Polsce. Ludzie Kiszczaka nie spalili wszystkich akt; mania inwigilacji, żądza prześladowań była tak ogromna, że papier – który, jak wiadomo, przyjmie wszystko – nie kłamie. Są dokumenty, wnioski o przyjęcie do służby, wiernopoddańcze onanizmy ku chwale PRL i ZSRR. Są podpisy, fakty. Nienawidzę apelować do kogokolwiek, zwłaszcza, gdy idzie o historyczny syf za paznokciami „wolnej Polski”, ale tutaj chciałbym zasugerować entuzjastom obecnego porządku, aby skusili się i przeczytali tą cegłę. Czyta się długo i nuda wkrada się w sam proces zaznajamiania się z treścią (co jednak wychodzi na dobre, albowiem poznajemy krok po kroku, wraz z dokumentami i niepodważalnymi faktami, o co kaman), ale lektura włazi „w krew”.

Wiem, brzmi to cholernie dziwnie z ust anarchisty; po prostu ubolewam nad faktem, że środowisko wolnościowe (względnie radykalna, wolnościowa, nieautorytarna lewica [hehehhe, dygresja: brzmi to zabawnie w czasach, gdy nawet popaprańcy z Sejmu, w stylu Rozenka czy „ultra-lewicowej” Nowickiej, to lewacy]) nie potrafi wyjść na zewnątrz ze swoją (jeszcze bardziej radykalną) krytyką III RP, jako struktury quasi-wolnej. Co bardziej nierozgarnięty i tępawy również mnie nazwie lewakiem, co zrobić… :) Kwas, porażka i skandal w związku z „żółtą cegłą”!

Fronda, super-katolski głos w nielicznych domach i głowach, niszowe wydawnictwo z bajdurzeniami o duchu świętym, miłosierdziu i tym podobnym idiotyzmom, dała dupy! Otóż wydała 920 stron w sposób mega-skandaliczny! Oglądałem na youtube kilka spotkań autorskich, gdzie wydawca z Frondy onanizował się wzrostem sprzedaży (między słowami?), całe prawicowe towarzystwo klaskało, a nikt z sekty nie zwrócił uwagi na to, że… w XXI wieku nie klei się takiej ilości stron! Płacisz za książkę, otwierasz ją, czytasz… Dochodzisz do strony 390. albo 510. i to wszystko się rozkleja! Ja naprawdę pamiętam pismo Fronda, pamiętam Lewą Nogą i pamiętam Mać Pariadkę w małym formacie… Po prostu pamiętam te czasy! Panowie z Frondy!!! Czas przeznaczyć zysk z serii Resortowe dzieci na to, by książka nie rozpadała się w czasie czytania! Ja oddam swój egzemplarz Resortowych dzieci. Media, za darmo komukolwiek, kto zamieni się ze mną za jakąś ciekawą historyczną książkę (względnie literatura faktu). Albo oddam komuś, kto naprawdę chciałby przeczytać, a nie stać go na kupno – tylko koszty wysyłki! Piszcie! Po prostu nie nabijajcie kabzy ludziom którzy, wydali gruby tom po amatorsku! Ja swój oddam / zamienię!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Åsne Seierstad – Księgarz z Kabulu

Fenomenalna literatura faktu! Księgarz…, to jedna z tych książek, które czyta się z pragnieniem, aby nigdy się nie kończyły. Åsne Seierstad w sposób mistrzowski wniknęła w codzienne życie Afgańczyków i równie perfekcyjnie oddała klimat trudnej (eufemizm!) rzeczywistości Afganistanu. Po lekturze mogę spokojnie zaliczyć Seierstad do grona tych, którzy mistrzowsko ukazują nam Afganistan; dla mnie Księgarz z Kabulu, to książka kalibru Modlitwy o deszcz, Wojciecha Jagielskiego – pierwsza liga reportażu przyprawionego literacko tak, jak lubię!

Autorka – norweska dziennikarka wojenna i przenikliwa obserwatorka ludzkich tragedii w miejscach, gdzie nawet Allah mówi: nara! – przez jakiś czas mieszkała z afgańską rodziną w Kabulu. Zapragnęła opisać codzienność ludzi, dla których koszmar wojny, to nie jednorazowa trauma, ale przekleństwo przekazywane jak w sztafecie, z pokolenia na pokolenie, obłędna karma, immanentny składnik codzienności… Było to bezpośrednio po „pokonaniu” Talibów przez Sojusz Północny. Rodzina, która zgodziła się na ten swoisty eksperyment, to – w naszej zachodniej nomenklaturze – kabulska klasa średnia (jakkolwiek debilnie brzmi to w odniesieniu do realiów tak różnych od tych w naszej części świata!). Na jej czele stoi Sułtan – człowiek o szerokich horyzontach, oczytany, wykształcony, nade wszystko w życiu kochający książki i prowadzący w Kabulu kilka sklepików zawalonych po sufity starymi manuskryptami, książkami wszelkiej maści: od traktatów religijnych, po „oświecone” komunistyczne manifesty z czasów „wizyty” wojsk ZSRS w Afganistanie. Seierstad za jego zgodą zamieszkuje w jego domu, wraz z jego dwiema żonami, dziećmi, wnukami i krewnymi. Afgański dom, pełen ludzi, których indywidualne historie wymykają się codziennemu spojrzeniu na ten nędzny kawałek suchej i niegościnnej ziemi, historie które łamiąc stereotypowe postrzeganie Afganistanu i Afgańczyków – paradoksalnie – po brzegi wypełnione są tą ciężką zawiesiną tradycji, historii, krwi i przemocy.

Pył unoszący się nad afgańskimi wzgórzami i smród uryny w ciasnych uliczkach Kabulu mieszają się ze łzami kobiet łajanych przez Sułtana. Kochając książki i wolność jaką niesie ich treść w tym kraju pełnym analfabetów, Sułtan jest bezlitośnie wpleciony w brutalny wzór prawa szariatu i twardej ręki, którą (choćby i symbolicznie) czują jego żony, dzieci i krewni. Książka Åsne Seierstad, to również głos, jęk, płacz i okruchy radości kobiet afgańskich, ich rozterki, codzienna walka o przetrwanie. To śmierdzące, duszne powietrze pod burką i miliony igieł tabu wbijane w zmęczone ciała młodych dziewcząt i starzejących się matron.

Dlaczego Księgarz z Kabulu jest wyjątkową książką? Ano dlatego, że Seierstad nie raczy nas taniochą i sensacją wpychaną nam nachalnie ostatnimi czasy. To nie jest kolejna opowieść walnięta od reporterskiego szablonu, ani gówniane ckliwe opowiastki z kolorowymi okładkami, z których gapią się na nas urocze perskie/arabskie oczęta w hidżabie (kolejna quasi-literacka zmora, po zalewie historyjkami o wampirach, mgłach i innych klonach Chorego Portiera). Narracja w Księgarzu…, to zarówno literacki kunszt i rzetelność w obrębie faktografii. Historia opisana przez Åsne Seierstad broni się sama, albowiem nie jest zgwałcona przez zachodnie stereotypy, choć – co nie mniej ważne! – Autorka odważnie mierzy się z bestialstwem wielu zwyczajów zakorzenionych w kulturze afgańskiej.

Książka, którą trzeba przeczytać!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Padraic Kenny – Budowanie Polski Ludowej. Robotnicy, a komuniści 1945-1950

Książka ta zapewne umknęłaby mi w morzu wydawniczych nowości, gdyby nie radiowa audycja na jej temat. Po wysłuchaniu opinii, postanowiłem ją kupić. Przyznam, że zaciekawiła mnie symptomatyczna dychotomia zawarta w podtytule: „robotnicy i komuniści”; pomyślałem, że Autor potraktował temat solidnie, jeśli – słusznie skądinąd – oddzielił dwa byty: klasę robotniczą (mającą przed wojną bogate tradycje strajkowe i spory instynkt samoorganizacji – [o czym później]) od „komunistów” – decydenckiej grupy „spadochroniarzy” ze stalinowskiej Moskwy pełniącej w istocie rolę posłanników okupanta, jakim faktycznie był ZSRS. Nie mniej interesujący wydał mi się okres, na jakim skupił się Autor, a więc lata 1945-1950: czas, gdy reżim komunistyczny nie tylko zakorzeniał się strukturalnie na ziemiach polskich (łącznie z ziemiami odzyskanymi, potraktowanymi dość obszernie w w/w książce), ale i rozkręcał swoją machinę opresji – głównie przeciwko klasie robotniczej właśnie.

Padraic Kenney opisuje relacje: robotnicy vs komuniści, ale z założenia robi to wybiórczo. Pomimo tego jego książka wydaje się jedną z pierwszych w tym zakresie na oficjalnym rynku wydawniczym (nie licząc drugoobiegowych i niszowych publikacji lewicowych i anarchistycznych po 1989 roku). Dlaczego wybiórczo? Autor postanowił na ową relację spojrzeć przez pryzmat dwóch bardzo istotnych miast w historii powojennej Polski: Łodzi i Wrocławia. Wybór tych miast nie jest przypadkowy. Łódź, jako potężny ośrodek przemysłowy (w czasach zaborów jak i po odzyskaniu niepodległości, aż do czasów powojennych) ze świadomą swoich praw klasą robotniczą i tradycją strajkową, jest wyborem oczywistym (tym bardziej że po wojnie Warszawa leżała w gruzach, a komunistyczny aparat i administracja przeniosły się właśnie do Łodzi). Wrocław natomiast – wielkie miasto odzyskane na ziemiach często nazywanych polskim Dzikim Zachodem, dla komunistów przestrzeń do zaanektowania przede wszystkim propagandowo i organizacyjnie, ale i przemysłowo. W obu tych miastach relacje robotników z aparatem komunistycznym były diametralnie różne i to właśnie decyduje o wyjątkowości książki Kenny’ego.

Autor, sięgając do polskich archiwów w Łodzi, opisuje bardzo rozwiniętą świadomość klasową robotników przemysłu tekstylnego w 1945 roku i w latach kolejnych. Nic dziwnego. Łódź pod tym względem zawsze wyróżniała się na tle innych polskich miast, posiadając bogatą i długą tradycję ruchu robotniczego. Oczywiście miasto nie zawdzięcza tego ani KPP, ani prostalinowskim strukturom politycznym; w Łodzi „rządzi” PPS i syndykaliści, co jest solą w oku komuchów, którzy zaczynają dopiero wnikać w środowiska robotnicze. Padraic Kenney szczegółowo opisuje akcje strajkowe łódzkich robotników, którzy dosyć szybko zdali sobie sprawę, że KPP nie jest żadnym emisariuszem sprawy robotniczej, a kolejną machiną opresji żerującą na ich ciężkiej pracy. Bardzo istotną kwestią jest permanentne dążenie do osłabienia tradycji (anarcho)syndykalistycznej w fabrykach; autentyczna samoorganizacja w łódzkich fabrykach po wojnie była modelowo realizowana właśnie na gruncie anarchosyndykalizmu, kiedy to robotnicy po wojnie sami wracali do fabryk, w których pracowali, przejmowali je, dokonywali niezbędnych napraw i sami ruszali z produkcją, szukając na własną rękę kooperacji – bez państwa, aparatu partyjnego i bezpieczniackiego. Komuniści robili wszystko, by „złapać za ryj” krombrne i skore do buntów pracownice przemysłu włókienniczego i przede wszystkim opanować newralgiczne dla siebie punkty: rady zakładowe i związki zawodowe.

Wrocław natomiast jest przykładem diametralnie innej organizacji powojennej klasy robotniczej. Miasto wyrwane spod wpływu Niemiec, zniszczone z leżącym na łopatkach przemysłem (nigdy nie rozwiniętym tak jak na Śląsku, czy w Łodzi właśnie), z olbrzymią ilością ludności napływowej (głównie ze wsi i z całej Polski, gdzie ziemie odzyskane były traktowane jak „eldorado” i obietnica lepszego startu po zawierusze wojennej). Tutaj KPP mierzy się głównie z szabrownictwem, analfabetyzmem wśród robotników, uruchamianiem starych zakładów i tworzeniem nowej industrialnej tkanki miasta. Wrocław nie posiada jednolitego środowiska robotniczego, a sami robotnicy często porzucają pracę i szukają nowych możliwości zarobkowych w zdewastowanym mieście. Te i inne czynniki sprawiają, że we Wrocławiu strajk jest rzadkością, a eskalacja opresji ze strony struktur bezpieczeństwa – większa.

W oparciu o te dwa miasta, Padraic Kenney analizuje kilka ważnych aspektów tytułowej relacji: robotnicy-komuniści. Po pierwsze szeroko (zwłaszcza w przypadku Łodzi) opisuje on rewolucję w samych fabrykach i sukcesywne wyjaławianie środowiska robotniczego na rzecz totalnej nad nim kontroli. Po drugie opisuje zmiany w samej KPP i jej zaciekłą walkę o wpływy z o wiele bardziej doświadczoną (i cieszącą się większym zaufaniem wśród robotników) PPS – aż do chwili spacyfikowania i wchłonięcia tej ostatniej („zjednoczenie” i powstanie PZPR). Po trzecie Kenney skupia się na takich kwestiach jak powojenna retoryka klasowa, współzawodnictwo pracy (jako kolejne narzędzie podporządkowania sobie klasy robotniczej), robotnicza i socjalno-bytowa świadomość pracujących kobiet (szczególnie interesujący i wcześniej nie podejmowany temat w publikacjach historycznych tego typu!) i rozziew pomiędzy tradycją przedwojennego pokolenia robotników, a młodym, w większości napływowym elementem „nowej klasy robotniczej”.

Budowanie Polski Ludowej jest publikacją wyjątkową, ale i problematyczną. Autor niestety uległ dziwnej tendencji do „łagodzenia” obrazu nowej władzy w 1945 roku. Dlaczego? Ano bagatelizuje on aktywność służby bezpieczeństwa bezpośrednio po przejęciu władzy przez KPP – zarówno w społeczeństwie jak i w fabrykach. Na próżno szukać w książce aktywności ubecji i jej brutalnych metod działania już na starcie „ludowej ojczyzny”. Jakkolwiek słusznie Padraic Kenney zauważa, iż stalinowskie represje nie zaczęły się przecież w 1945, „spychając” niejako epicentrum stalinizmu poza ramy 1945-1950, skrzętnie pomija on wszelkie zwiastuny owego zamordyzmu (którego zapowiedzi były przecież immanentnie wplecione w system decyzyjny partii, a sam Autor podaje szereg przykładów tegoż), zaledwie dwa, trzy razy przebąkując gdzieś na marginesie, że nie neguje on zasadniczo faktu, że to, co działo się przed rokiem 1950 było jasnym preludium do stalinizmu w wersji hard w latach późniejszych. Książka w ogóle jest niezwykle „łagodną” publikacją; Autor nie jest Polakiem (co w przypadku historyka jest tylko in plus w interesującym nas dyskursie) więc nie znajdziemy w tej książce typowo polskich: wichury antysowieckiej, czy mydlin quasi-lewicowych obrońców spod znaku: owszem, były zbrodnie i represje, ale przecież odbudowano Polskę! Mimo tego, podczas lektury daje się odczuć lekki powiew michnikowszczyzny i tego typowego relatywizowania a’la Gazeta Wybiórcza, nawet jeśli owym relatywizowaniem jest po prostu niepisanie o pewnych faktach.

Podsumowując… Budowanie Polski Ludowej, to pozycja godna uwagi, albowiem jest świetnie udokumentowaną publikacją historyczną, gdzie mamy możliwość zapoznania się z jednostkowymi i grupowymi portretami robotników bezpośrednio po wojnie. Podczas lektury obserwujemy sukcesywne tłumienie wszelkich buntowniczych odruchów klasy robotniczej przez aparat partyjny, który za wszelką cenę pragnie przejąć kontrolę nad wszystkim, co daje robotnikom możność owocnej walki o swoje prawa i lepsze położenie socjalno-bytowe. Ponadto w książce znajdziemy bogato udokumentowaną walkę KPP vs PPS w latach powojennych, aż do czasu spacyfikowania i wchłonięcia PPS. Można tylko żałować, że Autor nie podjął się poszerzenia obszaru badawczego o Śląsk – mielibyśmy wtedy dzieło naprawdę monumentalne! No i oczywiście drażni nieco owa łagodność ocen w stosunku do pierwszych lat działania aparatu komunistycznego w Polsce. Jedna, czy dwie ciche deklaracje Kenny’ego, że nie neguje on opresyjności tego systemu, to nie tylko stanowczo za mało – to poważna luka w tej pracy historycznej w kontekście samych faktów.

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Witold Szabłowski – Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji

Bardzo sprawnie napisane reportaże-kolaże nt Turcji, sięgające do historii (z polskim wątkiem) jak i opisujące współczesne problemy tego kraju. Strategiczne położenie Turcji, styk Wschodu z Zachodem, miejsce wrzenia wielu tradycji i nie zabliźnionych ran. Konflikty na styku świeckich dążeń państwa z islamską opozycją, problem ultrakonserwatywnych, seksistowskich zwyczajów prowincji, prostytucja i handel ludźmi, Kurdowie i ich niepodległościowe dążenia, dramat nielegalnych uchodźców masowo topiących się w drodze ku greckim wyspom i wolności, prozachodnie aspiracje i mur sprzeciwu wobec euroentuzjastycznych sił… To wszystko i nieco więcej znajdziecie w tej niewielkiej książce Szabłowskiego. Polecam!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Anna Politkowska – Rosja Putina

Chyba tylko najbardziej żałosny proputinowski beton i posłuszne Kremlowi media twierdzą, że Politkowska zginęła przez przypadek, a nie na zlecenie najwyższych władz. Tradycja uśmiercania przeciwników politycznych i ludzi niewygodnych władzy, podbudowana paranoicznym strachem przed opozycją i chęcią permanentnej kontroli społeczeństwa, sięga czasów carskich. Dopiero rzeźnicy Dzierżyńskiego pod sztandarem leninowskiej bezpieki i szereg jego następców tradycję tą doprowadziły do perfekcji. Putin, wierny tradycjom KGB/FSB, stworzył specyficzny system polityczno-ekonomiczny złożony z siłowników i garstki zaufanych oligarchów, a tradycję powyższą z powodzeniem stosował i stosuje do dziś. Politkowska, jakkolwiek by nie oceniać jej politycznych przekonań, była jedną z najodważniejszych dziennikarek w postsowieckiej Rosji. W sposób bezlitosny punktowała ona patologiczny system zależności resortowo-osobistych w konstruowaniu postsowieckiego aparatu władzy lokalnej, nie miała ona litości dla tysięcy przekrętów za jakimi stała władza na najwyższym szczeblu, dociekliwie badała wszystkie zagadkowe morderstwa ludzi mniej lub bardziej niechętnych Kremlowi dziennikarzy i aktywistów. W czasie ataku terrorystów w teatrze na Dubrowce, Politkowska była negocjatorem pomiędzy władzami, a Czeczeńcami. Była od początku nieprzejednanym wrogiem wojen czeczeńskich i upubliczniała wszystkie zbrodnie akceptowane i inicjowane przez Putina i najwyższych przedstawicieli wojska. Zajmowała się gigantyczną korupcją i przekrętami w handlu ziemią i nieruchomościami w Petersburgu i Moskwie. Opisała szczegółowo zabetonowaną strukturę sprzedajnych sędziów i ich alianse z mafią (przykład z Jekaterynburga), wreszcie pochylała się nad wieloma przypadkami niesprawiedliwości wobec zwykłego człowieka, przerwała mur milczenia wokół poborowych traktowanych w rosyjskim wojsku gorzej, niż zwierzęta. Innymi słowy – Anna Politkowska była wszędzie tam, gdzie putinowski terror i postsowieckie układy w połączeniu z podejrzanym kapitałem rozrywały Rosję na strzępy. Pisała językiem odważnym, czasem nawet agresywnym, nie bawiła się w ozdobniki i nie omijała tematów, których – z obawy przed represjami czy otwartymi groźbami – nie podejmowali inni opozycyjni dziennikarze. W świetle reportażu, czy szerzej – literatury faktu, można powiedzieć, że tam gdzie Swietłana Aleksijewicz kończyła swoją diagnozę homo sovieticus i patologii władzy, Politkowska ruszała do ataku, by ostatecznie i imiennie oskarżyć tych, którzy winni są tego, jak wygląda współczesna Rosja. 7 października 2006 roku, Anna Politkowska zginęła w windzie swojego domu (strzał w głowę), a zabójcą okazał się były oficer policji. Rosja Putina, to zbiór tekstów i felietonów będących tematycznym przekrojem tego, czym zajmowała się Politkowska w swojej heroicznej pracy. W czasie lektury odniosłem jednak wrażenie, że polskie tłumaczenie (Tristana Koreckiego) jest nieco kulejące – wrażenie to pojawia się sukcesywnie w czasie lektury. Dlatego też, wszystkim znającym język rosyjski, gorąco polecam choćby krótkie archiwum tekstów Politkowskiej w Nowej Gazecie → http://www.novayagazeta.ru/profile/784/?p=1 (Новая Газета – ostatnie miejsce pracy Anny Politkowskiej) i generalnie wszystkie inne jej teksty w oryginale. Lektura obowiązkowa.

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Douglas Boyd – Ekspansja Kremla

Kolejna książka, której tytuł sugeruje, że mamy do czynienia co najmniej z solidnym monograficznym dziełem. Ekspansja… jest jednak zbiorem faktów historycznych w pigułce. Boyd analizując historię Rosji od czasów mało znaczącego księstwa moskiewskiego do dziś, robi to niezwykle pobieżnie, mało miejsca poświęcając zarówno okresowi carskiemu, jak i współczesnej Rosji Putina. W miarę solidnie Autor obszedł się z okresem panowania komunistów. Próba odpowiedzi na pytanie, jaki tak naprawdę mechanizm rządzi Rosją i dlaczego ma on charakter ekspansjonistyczny, powiodła się Autorowi najwyżej połowicznie (jeśli w nie mniejszym stopniu). Dla czytelnika nie zaznajomionego z historią Rosji, Ekspansja Kremla będzie lekturą interesującą. Dla wszystkich siedzących w temacie głębiej, publikacja Douglasa Boyda nie wniesie zbyt wiele nowych wątków.

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Ela Sidi – Izrael oswojony

Przyznam, że książkę tą czytałem z ogromną przyjemnością i zaciekawieniem! Tradycyjnie chyba (w przypadku tego rodzaju literatury faktu / refleksji), podszedłem do niej z pewnym dystansem, spodziewając się „postrzępionej”, wybiórczej relacji gojki próbującej zadomowić się w Izraelu, względnie czegoś w rodzaju kolejnego przewodnika po „egzotycznych” krajach.

Nic z tych rzeczy! Ela Sidi napisała wyjątkową książkę, po którą powinien sięgnąć każdy zainteresowany Bliskim Wschodem i samym Izraelem. Jest to pozycja tym bardziej cenna, że łączy głęboko osobiste przeżycia Autorki związane z „dzikim i szybkim” wyjazdem do Izraela oraz spory kawałek merytorycznej wiedzy nt kultury, religii i tradycji czy języka kraju, w której przyszło jej żyć. Ela, świeżo upieczona absolwentka filologi polskiej, zakochana w Żydzie, bierze w Warszawie wariacki (spontaniczny) ślub ze swoim wybrankiem, po czym z niewielkim dobytkiem, mężem i córką z pierwszego związku wyjeżdża do Izraela – miejsca kompletnie dla niej abstrakcyjnego, niczym z innej planety. Wszystko jest nowe i obce. Niezrozumiały język, mentalność, egzotyka wielokulturowej ulicy, a przede wszystkim wyczuwalny brak wsparcia ze strony społeczeństwa. Trudności w asymilacji, codzienne poznawanie dziwnych zwyczajów, uświadomienie sobie faktu, że nie ma jednej definicji Żyda…

Izrael kreślony przez Elę Sadi jest kipiącym, wielokulturowym i wielonarodowym państwem, gdzie na ulicach Tel Awiwu spotkamy ultraortodoksyjnych chasydów w charakterystycznych ubraniach, świeckich zabieganych Żydów, gejów i lesbijski, młodzież ubraną wedle najnowszych trendów, ateistów i agresywnych osadników, Arabów ze swoimi stoiskami i kramikami… Ortodoksja obok nowoczesności, permanentne tarcia ideowo-religijne, cień odwiecznych praw Tory i rzeczywistości zmilitaryzowanego kraju, który w XXI wieku tworzy getta dla społeczności palestyńskiej… Autorka wspaniale opisuje językową sferę tych ziem i w interesujący sposób pisze o samym języku hebrajskim. W ogóle odnosi się wrażenie, że jak na gojkę (niewierną) jest na tyle zasymilowaną osobą, by swobodnie obracać się w tym niezwykle złożonym organizmie społecznym i kulturowym jakim jest Izrael. Mimo, że książka jest jej indywidualnym zapisem przeżyć w Izraelu, poprzetykanym faktami historycznymi, Ela Sidi próbuje spojrzeć na swoją nową ojczyznę krytycznym okiem. Przyznam, że udaje się jej to w umiarkowanym stopniu. Sama nie decyduje się przejść na judaizm. Może dlatego posiada na tyle dystansu, by móc ukazać koszmarny seksizm niektórych żydowskich społeczności (np. chasydzkich i ogólnie tych bardziej radykalnych grup religijnych w Izraelu) i ich ohydnego stosunku do kobiet. Podobnie krytycznie odnosi się do działań wojska w Izraelu, w pewnym miejscu książki przynzając, że tak naprawdę Izrael jest własnością armii i wojskowych. Niestety krytycyzm blaknie, gdy Autorka dotyka problemu Palestyny – w wymiarze historycznym jak i pod kątem współczesnej okupacji Gazy i Zachodniego Brzegu przez Izrael. Sidi przytacza fakty, statystyki i wszelkie niesprawiedliwości oraz zbrodnie izraelskich sił zbrojnych oraz cywilów (np. zradykalizowanych grup nielegalnych osadników na ziemiach Palestyńczyków), pisze o murze hańby wzniesionym jakoby „przeciw terrorystom”, ale gdzieś zanika jednoznaczne potępienie takiej strategii Izraela. Sama zresztą przyznaje, że jej mąż, mający za sobą służbę w wojsku izraelskim, jest silnie związany z etosem „obrońców Izraela”; związki rodzinne, czy ogólnie codzienne życie w tym zmilitaryzowanym kraju muszą ostatecznie rzutować na percepcję tego, co ja sam nazywam po prostu kolejnym holocaustem i ludobójstem na Palestyńczykach. Ela Sidi dosyć wyczerpująco opisuje kilka fal żydowskich emigracji z Polski, i ogólnie z Europy, pisze sporo o żydowskim kalendarzu świąt, o skomplikowanych zwyczajach i celebracjach poszczególnych wspólnot religijnych, poświęca trochę miejsca na opis kuchni będącej miksem tradycji judaistycznych, arabskich i śródziemnomorskich, zabiera czytelnika w najbardziej urokliwe i historycznie ważne miejsca w Izraelu.

Izrael oswojony, to książka jak najbardziej warta przeczytania. Nie wyczerpuje ona tematu, ale w sposób szalenie interesujący wprowadza w świat w gruncie rzeczy nam, Europejczykom, obcy. Raczej nie zwracam uwagi na aparycję autorów książek, które czytam, ale nie mogę nie dodać, że Ela Sidi jest przepiękną kobietą :)

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌

:: Paweł Pieniążek – Pozdrowienia z Noworosji

Szacun! Gość młodszy ode mnie o 10 lat, jako jeden z pierwszych dziennikarzy udaje się w sam środek kotła wojennych działań w zbuntowanych regionach wschodniej Ukrainy! Ta książka, to doskonała reporterska robota przetykana mnóstwem fotografii dokumentujących to, co Autor widział. Paweł Pieniążek dociera do miejsc, gdzie ludzie z dnia na dzień tracą domy, cały dobytek, wreszcie życie... Wśród ocalałych rodzi się potworna gorycz i wściekłość na władze w Kijowie, gdzieś majaczy nadzieja na to, że dwie nowe republiki ludowe (doniecka i ługańska) zapewnią im choćby odrobinę stabilizacji. Reportaże Pieniążka nie są jednak jednostronnym peanem ku chwale “ludowym powstańcom”. Jest to zbiór rzetelnych faktów, obejmujących zarówno stanowisko i działania Kijowa od czasów Majdanu do momentu otwartych działań wojennych na wschodzie Ukrainy, jak i próba dotarcia do środowisk decyzyjnych po przeciwnej – prorosyjskiej stronie. To wreszcie zbiór autentycznych relacji ludzi zamieszkujących obszary konfliktu. Ludzi zmęczonych, zawiedzionych, albo fanatycznie oddanych jednej ze stron, albo zobojętniałych na wszystko, co dzieje się wokół, chcących zaznać spokoju gdzieś z dala od piekła wojny.

Czytając Pozdrowienia z Noworosji, tłumaczyłem jednocześnie opinie moich znajomych ze Wschodu, właśnie nt owego konfliktu (link do mojego bloga → http://is.gd/t320iW). To wyjątkowe doświadczenie. Rozmawiam z młodymi ludźmi z Ługańska i Doniecka, czytając jednocześnie reportaże Pieniążka... Gorąco polecam ten niewielki w gruncie rzeczy zbiór reportaży. W mainstreamowych mediach na próżno szukać podobnych relacji – w tym sensie, że stanowią one margines informacyjny. Poza tym, jak wszyscy zauważamy, oficjalne media przetrawiły i wydaliły już ten temat, w zgodzie z logiką, że ma być szybko, szokująco i po łebkach, a potem wyruszamy z kamerami na kolejny żer... Dlatego właśnie warto przeczytać Pozdrowienia z Noworosji – żeby nie zapomnieć o tym dramacie!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌