:: zapach bez ogona

rozprute chmury walają się po podwórku, morze pierza wokół unosi się z powrotem ku niebu. zawrotów głowy serpentyny szaleją pod czaszką. ktoś mi pokroił bezkształty cenne, w kostkę. ściekają teraz w durszlaku, w głowie dziurawej na wskroś. jest tak obrzydliwie niepokojąco, lepko od wyczekiwania, z oddechem urywanym. neurony drżą złowrogo, naprężone pomiędzy pulsarami. zło i wrogo dzieje się w tutaj, z fruwającym pierzem nade mną. oddalę się zatem w miejsce ustronne, by zamiecią nie zostać zamieciony, by pierz wszelaki nie oblepił mi gęby i w usta nie właził. w miejscu bezpańskim przeczekam ten syf. postanowione.

pachnie mi pięknie w bezpańskim miejscu, zapachem nie przypiętym, nie przyporządkowanym. znam aż za dobrze tę gęstą woń, choć próżno szukać jej źródła. nuty sążniste, gęsto splecione, w nozdrza wnikają, pobudzają dziko i rozchodzą się wokół pulsarów, aureole tworząc. nikogo tu nie ma, nikt tu nie czeka, nikt się nie pojawi. idę więc za owym zapachem, jak pies tropem pochłonięty, z kłębkiem w kieszeni, po nitce, uważnie.

na zewnątrz jacyś ludzie bawią się w dom. podzielili się rolami i mają kupę zabawy na bardzo długo. znam tych ludzi, ale cichutko, bez denerwacji i desperacji zbędnej, w cień się usuwam, papierosa skręcam i zajadam zakazane jabłko z przeklętego drzewa cukrozy. a w domu zabawkowym dzieją się rzeczy domowe, rwetes i czynności tak zwane codzienne, w tempach zwolnionych. zabawa, widać, na pół gwizdka. w bezpańskich miejscach w dom się nikt nie bawi, nie ma komu. a tutaj, proszę bardzo, jakie piękne zabawkowe sceny! jak zawsze zjadam ogryzek, ogonek skwapliwie wypluwając. do flaków wędruje pestek garstka. jasne, że się nie przyjmą. nie będzie ładnych zdjęć z ogrodu, nie będzie, kurwa, słodkich fotek z sielskich anielskich sadów.

nitko, niteczko, prowadź mnie ku woni przyjemnej! by dotrzeć tam, gleb tysiąc zaliczyć trzeba, smoka pokonać, w pień wyciąć z tuzin znachorów fałszywych i wyszepty-podszepty złowieszcze ignorować, by uroku nie rzuciły i zmysłów nie pomieszały. miecz wyszczerbić konkretnie, o głowę skracając pokaźną ilość głupawych kmiotów, jednym słowem – namęczyć się ponad miarę, bez pewności żadnej. któż bowiem wiedzieć będzie, co na końcu nitki dane jest ujrzeć? tutaj historyjka niebezpiecznie się chwieje i wypierdala na bok, jak królik z wyczerpanymi bateriami Energizer. w gównianych ciemnościach leźć trzeba do przodu. dłoń do krwi rozorana przez ściśniętą nitkę, ale spokojnie — dramaturgii w tym żadnej, bo i po co?

gdy przejaśniać się zaczyna, kilka konturów płynnie rozlewa się na horyzoncie. budynek pokaźny, z doklejonymi przybudówkami i szeregiem okien. wchodzę drzwiami z napisem WYJŚCIE, bo te z napisem WEJŚCIE są zamknięte. w korytarzu pachnie ładnym-płynem-do-mycia-podłóg-w-skupiskach-ludzkich. podążam za równiutką linią mlecznych świetlówek, korytarzem dziwnie przyjacielskim. ktoś siedzi i czyta. czeka. może to poczekalnia? podchodzę bliżej i gapię się, ani wstrząśnięty, ani zmieszany... oto bowiem siedzę sobie na krzesełku umiarkowanie wygodnym, z książką w dłoni, trochę zaczytany, a trochę zamyślony w kierunku niezgodnym z treścią książki (Stanie płatne, Gauza). szturcham się w ramię... — po co tu czekasz? nie ma jej. jest chora, dzwonili dzisiaj i zmienili termin na siedemnastego! chodź, nie ma sensu tu gnić.

co jest lepsze? pogodny poranek, czy obietnica pogodnego poranka malująca się na chropowatej warstwie szarych chmur? bo ja mam to drugie, ale za to nie mam najmniejszej ochoty na kolejne rozprute wory pierza, o nie! po drodze chowam książkę do plecaka. dłonie naznaczone kilkoma zakrzepłymi liniami krwi. to od nitki. gdy właziłem przez WYJŚCIE, zostawiłem nitkę, niteczkę na tym pagórku, na którym kiedyś zrobiłem palcem kilka dziur w ziemi i wrzuciłem w nie kilka ziarenek. to było wtedy. a teraz jest teraz. — gdzie idziemy? — po nitkę. słońce nareszcie przepchało precz te cholerne poduszki, daleko, daleko na zachód. promień ściele się o poranku, lśni rosa w milionach kropel. — czemu ta nitka jest w ziemi? widziałeś kiedykolwiek, żeby wyrosło coś, kurwa, z nitki?! — gupi jesteś... — sam jesteś gupi! ... co tu tak pachnie? — no nitka przecież!

spojrzałem jeszcze raz na nitkę i na świat też sobie spojrzałem. to było całkiem dobre WYJŚCIE.

··· podkład muzyczny: CARCE, GOUGE AWAY

 

|discrust