:: topielec

niekontrolowany wślizg w ściek. zahaczam jeszcze mimochodem o żeliwną kratkę i... plusk! czasoprzestrzeń wykoślawia się i więzi mnie tam na całe eony. nie wiem, czy oddycham, czy walczę o przetrwanie. zamykam instynktownie oczy. cisza. nic nie rwie łba na strzępy. wszystko jest oleiście płynne, chce mi się spać...

dopiero ostra szpila bólu wybudza mnie z tego odrętwienia. panika, zachłyśnięcie się, chaotyczne ruchy...

lubię nocą skręcać papierosy po ciemku. nie widząc filtra, bibułek i szczypty tytoniu. kilkanaście sekund i żar na moment rozświetla tę jebaną noc trwającą w głowie całe lata. zza okna wpełza ciężkie, wilgotne powietrze. nie orzeźwia. nie daje tlenu. oblepia ściany...

tak jak skręcam fajki po omacku, tak szukam jakiegokolwiek stałego punktu, gdy ocknę się w tej duszącej brei. jak klasyczny topielec. po omacku. instynkt i jakaś głupia chęć przeżycia. myśl, wspomnienie, aktualność – niech to będzie cokolwiek. nie pamiętam momentu wygrzebania się z tego syfu. nie wiem, jak to się dzieje. leżę bez ruchu. wdech-wydech. próbuję się w jakikolwiek sposób zlokalizować, odnaleźć. jestem nigdzie. jestem nic.

jeden okruch, jedna drobnostka zawsze przeważa szalę na moją korzyść. dzięki temu mogę jeszcze wysupłać strzęp energii, by otworzyć oczy. w bezwładzie budzą się mikro-reakcje. coś na kształt życia. chyba jestem.

zabiłem czas rzuciłem w rynsztok nie zostało mi nic nic oprócz ciała wynędzniałego

/ID- Twoja twarz/

 

|discrust