:: tabletki nasenne, kod recepty:1682

nasenność rozpuszcza się w trzewiach, w towarzystwie 3. Symfonii, Threnody, Pendereckiego... hordy smyczków piłują mi stół, sufit, wspomnienia i trawioną nieśpiesznie kolację.

gdzieś na poboczu tej mojej myśloślizgawki biesy szeptem przyjaznym podpowiadają, by zasiąść się rozsiąść i rozpanoszyć się dnia pewnego, by wyrzygać porządny, jędrny kawał pisaniny, którą można poczuć w dłoni i ciężarem-konkretem zagłaskać obaw swych mrowie. podchody, podszepty, postępy... sam bym się skusił, w czeluść łba czem głębiej prędzej ciekawsko zajrzał. podliczam więc energii zapas, w słupkach rachuję, liczby przenoszę w kalkulacjach drżących, a wyniki trwożą i w mróz przez okno uciekają.

wśród diabłów atmosfery szelmowskiej w bród, toasty sążniste, haszyszu chmury nad każdą bestią i głosów podniosłych kanonada. napiszesz, napiszesz – syczą z uśmiechem, z gębami pełnymi dymu słodkawego. a ja nie wiem, czy napiszę, a każde moje nie wiem zgniatane czarnym kopytem w salwach rubasznego śmiechu...

Pendereckiego doganiam, przysiadam cicho w wolnym miejscu, w sali filharmonii, pośród szeptów oburzenia: siarką pan jebiesz okrutnie – z czerwonych ust damy-melomanki słowa te wystrzeliły – niczym fagotu jęk pośród cicho tłumionych kontrabasów. takie słowa? w czasie symfonii? czy to się w ogóle godzi? allegro moderato ma się ku końcowi, a we flakach już solidna miazga, tabletki uwolniły swe paskudne czynne sybstancyje. rozpełza się to po mnie miarowo i obaw mam co nie miara, że zasnę jeszcze przed końcem, konfuzję wzniecając pancerną.

cóż czynić w tej sytuacji dziwacznej? ktoś mi na powiekach przylepił taśmą dwustronną grudy ołowiu. na rany Antychrysta! jakież to ciężkie ciężarem niepojętym! po omacku szukam drogi wyjścia, drzwi znaczy się mianowicie szukam. znów ktoś podchodzi i wręcza mi klamkę, niczym jakiś cenny artefakt, tak jakby klamka załatwiała sprawę. absurd!

na zewnątrz dzień niby normalny, chmurami zasrane niebo, a przecież miała być noc! przecież brałem tabletki, aby dzień z nocą dogadali się między sobą o właściwą kolejność odprowadzania mnie do szału. zaraz, zaraz... może kod recepty był niewłaściwy i pożarłem nie te tabsy? prawdziwy kod ma moja miła! dawałem jej go dzisiaj! ona go widziała! jakże teraz budzić nieszczęsną, by cztery cyferki z niej wyciągnąć? to już wolę jebać siarką w filharmonii, niż miłą moją budzić! pójdę do domu i być może tam rzeczona noc mnie zastanie i jakoś to sobie wyjaśnimy, te tabletki, zasypiania, kolejności...

lektyka chóralnych zaśpiewów unosi mnie w miasto, w stronę domu. zmęczenie spływa mi po kręgosłupie. drżę sobie i drżę i obracam się na bok. pachnie mi zieloną herbatą. otwieram oczy na chwilę i kubek stoi tam gdzie pozostawiłem go zaledwie minutę temu. przepijałem przecież tabletki! chyba się położę... mam wrażenie jakby mi w głowę wlazło dzikie stado dziwnych stworzeń wraz z symfonią samego Pendereckiego! ale dewast!

dobrej nocy zatem!

 

|discrust