:: pohodička

czarna, smolista kawa i crust-rzygi o poranku. ostatnimi czasy duet: punkrock + pies, to integralny element każdego dnia, gdy otwieram oczy. kawa rozszarpuje na drobniejsze kawałki ten pieprzony zwał zmęczenia bezsennością i bólem. da się przecisnąć w kolejny dzień. Lora, na swój własny psi sposób, rozpromienia te poranki; uwielbiam tę jej beztroskę i radość, którą za friko emanuje za każdym razem, dzieląc się tym ze mną.

sunę sobie powoli do przodu przez pobojowisko, naprawiam nieśpiesznie roztrzaski — моя жизнь, мой пиздец... pociąg z Pragi znowu ruszył. jadę i obserwuję, notując to i owo, jak stary pan Boháč, gdzieś w kącie knajpy, ze swoim opasłym brulionem i nieodłącznym termosem z herbatą zakrapianą rumem. wokół roi się od historii nie uczesanych jeszcze, nie oswojonych. w nocy jednak cichnie syfiasty hałas miasta i pojawia się swoisty rodzaj ciszy, która staje się doskonałym tłem dla dalszej podróży: Praha — Český Těšín.

ostatnio kumpela przypomniała mi Ciszę w Pradze, Rudiša, o której trochę zapomniałem, chociaż czytałem tę książkę i po polsku i w oryginale (nie muszę dodawać chyba, że po czesku smakowała ona o niebo lepiej, niż w jakimkolwiek przekładzie!). lubię o niej myśleć, chociaż moja Praga jest z lekka inna, chyba bardziej “rozwleczona”, mniej spójna, urywana, prowizoryczna. taką ją przyswoiłem, taka została mi w głowie...

... a cała reszta jakoś sunie do przodu. vpřed. trochę monochromatycznych klisz, odrobina słonecznych przebłysków, zamiast haustu euforii — kilka łyków gorzkiej yerby i zestaw do samodzielnego składania się z małych kawałków. z losem zaciśniętym w dłoni, jak śpiewa 1125...

 

|discrust