:: myślę se

piszę. zacząłem, czy raczej wróciłem do historii składowanych latami, szkicowanych w głowie, mgliście bardzo, bez połączeń nerwowych. zszywam swojego potworka i spróbuję nadać mu kształt, tchnąć w to jakąś żywotność, systematykę i kawałek sensu. nareszcie mam przestrzeń, by wygodnie rozłożyć sobie poszatkowane przez czas fragmenty. izolacja nie służy opowieściom, które powinny się zazębiać, ocierać się, niknąć i rodzić się w dyfuzjach.

samo pisanie odbywa się wśród nocnej ciszy, gdy bezsenność biorę w nawias, na rzecz rozpuszczenia tego roju nieuporządkowanych historii i mozolnego kształtowania ścieżek, po których puszczam rzędy wstępnie uczesanych fraz – takie moje osobiste epoché... warsztat to dosyć lichy, rzecz by można, zbijany na poczekaniu, wraz z postępem samego pisania, ale dający (po raz pierwszy?) autentyczną radość z tworzenia rozmaitych słownych przeplotów.

szyję to wszystko dość grubym ściegiem, bez zbytniej delikatności w doborze słownego materiału, ale rezonuje mi to wszystko tak, jak chcę. byle nie popaść w pretensjonalne pajacowanie i małpie figle. byle trzymać się z dala od kamiennej powagi – również.

skąd wziąć przestrzeń, by rozwalić się z całym tym myślowym kramem i w ciszy splatać opowieść? nie sądzę, aby istniała jakaś jedna konkretna recepta, czy patent. ja ową przestrzeń odkryłem – waham się teraz, by powiedzieć: przypadkiem (bo z perspektywy czasu wszystko to wydaje się w dużej mierze mało z przypadkiem związane) – odkryłem i ją sobie wziąłem.

tylko z pozoru brzmi to, jak prosty gest, gdyż owo wzięcie uruchomiło lawinę następstw, które do dziś nie przestają mnie zadziwiać. skoro filozofia, to sztuka dziwienia się, dlaczegóż by nie oddać się zadziwieniu z powodu otwarcia się na przestrzeń pełną fascynujących faktur, z horyzontami umożliwiającymi oddychanie powietrzem bardziej, niż kiedykolwiek nasyconym jakąś potężnie odżywczą substancją?

myślę, że gdy człowiek jest za coś wdzięczny, traci sporo zacietrzewienia i wybiega poza klasyczne już bycie-w-sobie. głupio przyznać, ale chyba pierwszy raz mogę takiej wdzięczności dotknąć i się jej przyglądać. wprawiłem w ruch mechanizmy, które latami trwały w bezruchu; skrzypiąc, jęcząc i trzeszcząc wykonują one ruch, w którym mniej lub bardziej metodycznie/spontanicznie pojawiają się regularności, a regularność, to celowość (myślę po cichu...).

myślę po cichu i cieszę się głośno.

 

|discrust