:: morfina z książek

rozgrzane do białości cienkie nitki bólu niczym wyrzynarka wnikają w skórę, w mięcho, w tkankę... pulsują nieznośnie, doprowadzając do szału. umysł mimowolnie tworzy obrazy żywej lawy zastygającej i wypalającej podłoże, żelazka przesuwającego się powoli po skórze, kwasu wżerającego się w naskórek. wizualizacja bólu, to jego oswajanie. to instynktowna, irracjonalna forma pojawiająca się w głowie. bluzgi zalewają głowę; nie ma nic bardziej groteskowego, niż połączenie wkurwienia i bezsilności.

najlepiej wyobrażać sobie jak środek przeciwbólowy rozpełza się po organizmie, wymyślać rozmaite sposoby na jego dotarcie do miejsca bólu. te wizualizacje oszukują łeb z minimalnym stopniu, ale są czymkolwiek, czymś co można zrobić, gdy nic zrobić się nie da. przypominam sobie wszelkie możliwe opisy działania morfiny, z jakimi zetknąłem się w literackim universum.

nauczyłem się nie hierarchizować poziomu bólu u siebie i u innych, aby nie użalać się nad sobą. muszę zapalić sobie jointa i posłuchać białego hałasu, albo hałasu, który wyskoczy na solo z tym jebanym bólem. kocham grindcore, bo to muzyka po brzegi wypełniona wściekłością, ciężarem i energią – to walec rozgniatający wszystko na swojej drodze. dlatego puszczam NASUM, SIX BREW BANTHA, albo THE ARSON PROJECT... to moja namiastka morfiny, moje placebo, mój pierdolony wrzask.

gdy nie boli, czuję się jak w spokojny, pochmurny dzień tuż przed ulewą. nie wiem dlaczego brak bólu jest tożsamy z taką właśnie pogodą. gdy nie boli, czytam zachłannie, jakby czytana właśnie książka miała być ostatnią w moim życiu. gdy nie boli, ostrzę moją pieprzoną mizantropię (co nie przynosi ani satysfakcji, ani konfuzji – po ptostu jest). gdy nie boli, lubię wracać do Thomasa Berhnarda i słuchać throat singing z Mongolii.

gdy nie boli, jest tak kurewsko normalnie!

···

podkład muzyczny: SUFFERING MIND, WOJTYŁA, AGNOSY garfika: stability.ai

 

|discrust