:: mniej znaczy więcej

minimal jest spoko. minimalistyczne rozwiązania bywają z reguły najbardziej funkcjonalne, ale również estetycznie stanowią jakość, którą możemy sobie wypracować sami, jeśli cenimy takie rozwiązania...

nie pamiętam, kiedy dokładnie zafascynowałem się tiling window managerami w obrębie Linuxa, ale było to mniej więcej z 20 lat temu. moje pierwsze kroki w tym zakresie były mega koślawe i pamiętam godziny spędzone na IRCu, w poszukiwaniu odpowiedzi na moje pytania odnośnie WM-ów, pamiętam noce spędzane na grzebaniu w konfigach... przez krótki czas używałem xmonad, by potem na ładnych parę lat przerzucić się na awesomeWM. miałem też krótkie epizody z dwm i scrotwm. zakochałem się jednak w i3wm i do dziś uwielbiam tego menadżera okien; przywykłem do niego na tyle, by uznać go za “swój”.

i3wm (i3 window manager) jest dla mnie optymalną maszynką do obsługi okien, a jego funkcjonalność i konfigurowalność sprawiają, że nie ma się ochoty wracać do “pełnych” środowisk graficznych. i3wm (i ogólnie tiling WM-y), to komfort pracy z command line interface i wykorzystanie linuxowej konsoli na co dzień, do większości czynności wykonywanych na kompie.

tiling WM może być wreszcie... ładny. jest to, rzecz jasna, kwestia stricte indywidualna, ale możliwości konfiguracyjne są na tyle duże, że praktycznie ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia. ja bardzo cenię sobie estetykę emulatorów terminala i środowisko, w którym klikanie zastępuję skrótami klawiszowymi.

nie piszę tego tekstu, aby przekonywać kogokolwiek do tiling WM-ów. myślę, że do nich trzeba przekonać się samemu. znam ludzi, którzy konsekwentnie od wielu, wielu lat pozostają przy “klikactwie” i właśnie w dużych środowiskach graficznych (KDE, Gnome, XFCE etc.) odnajdują komfort pracy. cóż, każdemu / każdej swoje! ja uwielbiam surowość i prostotę linii poleceń, a jeśli jeszcze w obrębie WM-a można ulepić sobie z tego ładny i działający pod nasze potrzeby ekosystem, to jestem w siódmym niebie!

u mnie minimal w Linuxie jest poniekąd skorelowany z innymi minimalistycznymi tendencjami. w materii designu / interioru, kocham surowość form, przestrzenie pozbawione zbędnych elementów, przedmiotów, bibelotów. odcienie szarości, czerń, fiolet, niebieski... wyraźnie zarysowane kształty w przestrzeni pomieszczeń z równie wyraźnymi, acz nie “gryzącymi” nachalnością detalami. światło punktowe, nigdy centralne (żyrandole ssą!)...

jak najmniej przedmiotów, gadżetów, gratów. regały z książkami, radio, kaktusy w doniczkach, półka / szafka na szmaty. tyle wystarczy. żadnych firanek w oknach. żadnych dupereli, zbieraczy kurzu, zbędnych “artefaktów” zbieranych po nic całymi latami. czcionka szeryfowa wyłącznie w książkach i czytniku ebooków. systemowe fonty w kompie (również w GUI aplikacjach) – monospaced. wszędzie dark mode nie gwałcący wzroku bielą i jasnymi akcentami. takie mam fanaberie, z takimi czuję się dobrze, hehe. wychodzę z założenia, że jeśli coś może być czarne, lub w odcieniach szarości, to nie istnieje żaden powód, aby psuć to multikolorystyczną pstrokacizną.

często mniej znaczy więcej...

··· podkład muzyczny: Kanka, Lost Souls of Saturn, Batu, Forest Drive West ··· tapeta i3wm → tutaj (copyleft) ··· moje dotfajle → tutaj

 

|discrust