:: magiczna rana

niedawno słuchałem Doroty. najpierw ktoś ją czytał, po czym sama Dorota mówiła siebie, a wszystko to działo się na spotkaniu zwanym autorskim. nie pamiętam, jak wyglądała Dorota, ale doskonale pamiętam jej głos i spokojne opowieści o rozpadzie, rozwarstwieniu, o dobrym, ludzkim gniciu.

skoro autorka emanowała spokojem, ja również przesuwałem się powoli ze zdania w zdanie, jak na gładkiej tafli lodu niewiadomego pochodzenia.

krótko po tym, wlazła we mnie gorączka; zimno-gorący bicz, ścisk we flakach i suche podniebienie... stoję oparty o parapet zasłoniętego okna, piję kawę. przerwa. Dorota podpisuje książki. gwar, głosów dziwacznych puls nierówny. no i w dodatku ta pierdolona depresja mnie męczy. zresztą chuj z tym... taaak, spotkanie ogólnie spoko, książkę se kupiłam. jezu, jak ona mówi o tych wnętrznościach! nie wiem, czy ja to w ogóle przeczytam. — tuż obok mnie stoi jakaś dziewczyna i rozmawia przez telefon.

te dwa gripexy przy arsenale moich przeciwbóli są jak cukierki dla dzieci, jak dropsy, jak czeskie lentilky. łykam je, przepijam kranówą, a zimny nos psa dotykający mojej dłoni, przywraca mnie na sekundę do życia bez rozgorączkowania. jest normalne życie. jest.

magiczne rany — gojące się, lub gorejące wściekle. wymacuję delikatnie zagojone wysepki. mam nadzieję, że nie znikną mi oczy.

~ podkład muzyczny: TOTEM SKIN, LIE AFTER LIE, DREADZONE

 

|discrust