:: jag är glad att du är nära...

trzeszczą beskidzkie sosny. wietrzny, słoneczny dzień i te specyficzne dźwięki w bezlistnym lesie. ściółka jeszcze nie wyblakła; tu i ówdzie zalśni w słońcu pancerz żuka, przemknie gryzoń... schodzę ze ścieżki, nieco wgłąb. niespodziewanie pomiędzy sosnowymi pniami pojawiają się pojedyncze brzozy, młode, zdrowe, z opalizującymi srebrno-białymi fragmentami kory. rzucone tutaj zapewne totalnymi podmuchami przypadku. skądinąd.

odrywam z sosny niewielką kulkę na wpół zakrzepłej żywicy i wkładam ją do ust. gorycz momentalnie pokrywa język. rozgryzam ją i żuję powoli. siadam pod drzewem, opieram się o pień i po chwili uwalniam cały pierdolony syf, nagromadzony w sobie w ostatnich dniach. niech się niesie, rozpraszany przez wiatr, niech się rozrzedza i rozpłynie na pieprzone wieki wieków.

z głową lżejszą i mniej zmęczoną, wypuszczam myśli na bezpieczną odległość. dające się ogarnąć łbem zamierzenia, powidoki bez wyraźnych konturów... przypomina to wszystko chybotliwe, koślawe wietnamskie rusztowania bambusowe, po których wspinaczka gwarantuje podniebną przygodę na chwiejących się nogach, albo malownicze spierdolenie się w dół, w troskliwych objęciach grawitacji. bezpieczny leśny azyl kończy się kilka kilometrów stąd, a zaraz za nim rozpościera się przestrzeń ludzkich naleciałości, zacieków i plam. cudzych, obcych, nie-moich. jednak w kilku miejscach tej betonowej krainy obcości, wypadło mi niegdyś z kieszeni kilka ziaren. przypadkowo. niektóre się przyjęły. zostały przyjęte.

coś rośnie cicho. niezauważalnie wypiętrza grudki ziemi; wpatruję się w miejsce gdzie spod ziemi dnia pewnego mógłby pojawić się choćby jeden słaby pęd. wizualizuję sobie troskę, ciepło i opiekę, jakby to miało pomóc w tym rachitycznym i kapryśnym procesie wzrostu. stawania się.

kilka godzin snu na dobę, szatkowane przebudzeniami. czuję się jak zamknięte w klatce zwierzę dźgane kijem dla czyjegoś zjebanego relaksu, kaprysu. organizm przestawia się na tryb obłędnego oczekiwania – czekając na pierwsze pędy, bądź na inwazję nostos i algos.

słońce jeszcze ogrzewa, jeszcze niesie strzępy energii. pędzę tymczasem do przodu, zderzać się i omijać przeszkody w betonowo-ludzkim roju. pędzę, ale wrócę – aby sprawdzić, co wyrosło...

· podkład muzyczny: Illvilja, Verdict, Socialstyrelsen, From Ashes Rise, Slavery

 

|discrust