:: frasunki i inne malunki

czeski GARLANDS w głośnikach i mięta w kubku. paczula tworzy barierę ochronną przed wilgocią wypełzającą spomiędzy pęknięć na ścianach starych budynków; otwarte okno, wietrzenie łba, myślo-wentylacja... stoję pośrodku kuchnio-salonu, wszędzie wokół bezmiar burdelu. zastygłe graty nie ułożone w półkach, nie rozpakowana, nie skręcona komoda, puste butelki, składane krzesła, stos ubrań na szarym fotelu, truchła much przyklejone do moskitiery na oknie.

przy okrągłym stoliku można dowiedzieć się wiele o porządkowaniu i selekcji myślowych tworów, w spokoju spojrzeć na specyfikę konstruowania [w] sobie komfortu bycia zdystansowanym wobec najbardziej swędzących przejawów nie-swoich odruchów, nie-swoich działań, nie-swoich zachowań.

nie istnieje żaden powód, dla którego mielibyśmy frasować się pustymi miejscami, pustymi gestami, pustymi słowami, pustymi piktogramami, czy ogólnie brakiem czegoś dla nas cennego, ważnego — brakiem z nie-naszą intencją.

chyba jest tak, że konfrontacje z rozczarowaniami uczą nas zawężać oczekiwania i poszerzać możności tkwiące w obszarze realnych ścieżek, które już znamy — po to właśnie, by odkrywając nowe drogi, nie wyjebać się na starcie, z głową w [roz]marzeniach o tym, co jest za zakrętem.

składamy to wszystko do kupy z klocków, które posiadamy; puste miejsca pomiędzy, choćbyśmy nie wiadomo jak bardzo sobie to wizualizowali, nie wypełnią się samym chceniem. chcenie jest raczej kaleką formą interakcji z rzeczywistością wypełnioną ludźmi-labiryntami. chcenie nie jest sprawcze, jeśli nie idzie w parze z ukierunkowaną aktywnością, a ta z kolei bywa podszyta potwornie zawiłą i długą wędrówką pośród euforii, apatii, zmęczenia, zastrzyków nadziei i energii, czy stuporu pośrodku niczego.

to, co możemy zgromadzić w obrębie nowych (radosnych i bolesnych) doświadczeń, może zostać wypromieniowane, ukierunkowane, wreszcie — odebrane w przetworzonej formie ciepła, radości, wdzięczności. czas nas chłoszcze w tym procesie, w tych interakcjach na wpół ulepionych, na wpół wyczekiwanych. czas nas kłuje i często to nie my wybieramy, czy jego ostre drzazgi wbiją się w miejsca wrażliwe, czy nie. takový je i tento případ.

myślę ostatnio bardzo dużo po czesku, bo piszę bardzo dużo, chwilowo z[a]wrócony w stronę Czech (wślizg luźnego skojarzenia — przypomniał mi się doskonały czeski film: Powrót idioty (Návrat idiota) — mocno polecam!). to nie Czechy jednak stanowią oś, azymut. już nie. Czechy są w tym przypadku moim laboratorium, w którym konfrontuję kompletnie nie-czeskie zdarzenia; częściowo na zasadzie kontrastu, częściowo po to, by czeski dystans i pohoda namalowały mi tło do historii kompletnie obdartych z przymiotów czeskiej codzienności.

splatam z tych nitek to, czego nigdy dotąd nie ruszyłem, co zastygło mi we łbie przed wielu laty tak, jak ten obecny burdel w domu na wsi. porządki w domu, porządki przy stoliku (tym razem przy tym moim, kwadratowym). w ostatecznym rozrachunku zostaje miejsce i na kaktusy i na zupełnie nie kolczaste kawałki zamierzeń. zamierzeń mających swoją esencjonalną wartość poza mną, ale właśnie dzięki temu, są integralną częścią mnie. takový je i tento případ.

od niemal roku piszę tak naprawdę ciągle w tej samej przestrzeni, ponieważ jestem zachwycony jej zróżnicowaniem, jej nieoczywistością, jej przekornością, brakiem w niej fantasmagorii, które jak eter, usypiają i otumaniają. ona jest kompletnie różna. po prostu różna od dotychczasowych, dlatego też jest cenna. jest piekielnie intrygująca w momentach wyłapywania w niej tego, co zaszłe, co radosne, co nacechowane czasami sprzecznościami, albo kawałkami złości. obserwowanie, patrzenie i widzenie. słyszenie i wsłuchiwanie się. takový je i tento případ. za zakrętem dowiem się, co jest za zakrętem.

 

|discrust