:: fchooj inaczej

świeży śnieg. efemeryczna warstwa przykrywająca kawałek trawnika, okolice zrujnowanej stodoły, pokrywająca puchowym dywanem pobliskie topole i akacje. w radio fragmenty symfonii. parująca herbata i ten skromny wycinek śnieżnego pejzażu za oknem. cicho i wiejsko. tak jak ma być...

postawiłem domek plecami do ulicy. żadnych okien wychodzących na tę cienką asfaltową nitkę, będącą jednocześnie transmisyjnym pasem plotek, [pod]szeptów, interakcji podszytych niezdrową ciekawością, będącą krwiobiegiem społeczności przyspawanych do wijącej się drogi. spoglądam na sikorki przekomarzające się z wróblami – awanturują się o ziarenka w karmniku.

czytam pod przeciwsłonecznym parasolem. kłęby pary wydostają się z ust przy kolejnych linijkach tekstu. paczula ulatnia się w powietrze fioletowymi wstęgami, gorzka, mocna kawa z czarnego kubka wypełnia ciepłem flaki. wiesz, to jest tak, że podobne momenty kojarzą mi się z tym spokojem, o którym tak często rozmawiamy. ze spokojem, który przemyka między słowami w formie pragnienia, chcenia, rozbryzgu, zaspokojenia i ciepłej poświaty. w konkretach małych zawarty, czasem uśpiony, ale zawsze, zawsze obecny, na wyciągnięcie ręki. a my jak ptaki w karmniku, radośnie sycimy się tym spokojem, rozrzucamy go wokół, w gwarze mikro-radości.

odmierzam odpowiednie kawałki sosnowych desek. przycinam i wygładzam szlifierką oscylacyjną. drobiny opadają na śnieg, jak bladożółte piegi. skręcam regał zgodnie z tym, co wyrysowałem sobie wieczorem na świstku papieru. zapach sosny i lakierobejcy drażnią przyjemnie nozdrza. wiesz, to jest tak, że namacalność zadowolenia z drobiazgów zawsze gdzieś majaczy wokół nas. nie ma instrukcji – sami musimy to sobie wyrysować, w zgiełku codzienności i chaosie gównianych, cwaniackich zaczepek.

śnieg skrzypi pod butami. niosę ze stodoły naręcze brzozowych i świerkowych szczap. po kilku chwilach w miejscu paleniska tuż obok domu, jęzory ognia pożerają kawałki drewna, a iskry wesoło tańczą nad ogniskiem. ciepło, znowu ciepło... wiesz, bo to jest tak, że dbając o ten żar, o ten maleńki, pulsujący punkcik, nie musimy wciąż na nowo definiować ścieżek prowadzących do spokoju, odśnieżać ich i bez końca oznaczać orientacyjnymi chorągiewkami.

na parapecie kilka małych doniczek, kilka żywozielonych pędów spoglądających zza szyby na biały świat. zapach kawy i karmnikowe wojny o ziarenka. nic nadzwyczajnego. nic z krainy wydumanych historyjek. świat pozbawiony nimbu magicznych idealizacji.

zwyczajnie, a tak fchooj inaczej...

 

|discrust