:: dziury koronalne

nieco przygłuszony odgłos bębna, niesiony przez echo. znajomy dźwięk, choć rytm i intensywność zupełnie inne, aniżeli wczoraj, rok i trzy wieczności temu.

plecy głaskane przedostatnimi dziś promieniami słońca. pod powiekami kadry dzielone na dwoje, żeby było łatwiej rozpłynąć się w wichurach gwiezdnych, żeby łatwiej przeskoczyć z brzegu na brzeg – z Archipelagu Bezsilności, ku Ziemi Wytchnienia.

w chaosie turbulencji złapać jakiś strzęp równowagi, rozchwiania wszelakie pokonać i jeśli upaść, to w chmurę puszystą, od rozpierdolenia obu głów chroniącą skutecznie.

słuchamy dudnień bębna i podrzucamy ku niebu zastanowienia: czy to ja gram, czy ty? czy ja jestem echem, czy ty echem jesteś? czy to daleko, czy blisko? czy jutro nadejdzie zimą, czy wiosną?

Glenn Gould nam zagrał dzisiaj dwa razy, wichury na słońcu ucichły i nikt się o tym nie dowiedział. powieki przestały drżeć. w książce ktoś nam poukrywał zawijasy wskazówek i serpentyny podpowiedzi. czytamy i milczymy.

kupiłem ci arbuza. wystarczy pokroić i wieczorem usiąść w ogrodzie, albo nawet tutaj, gdziekolwiek. z cieknącym sokiem opowiedzieć sobie nawzajem cały dzień. być. to jednocześnie takie proste i takie złożone. żeby razem zjeść arbuza, należy wpierw przestroić wszystkie zegarki, przemeblować się, wyrównać powierzchnię, uporać się z szorstkimi krawędziami i dostroić echo z echem.

tak to chyba wygląda.

··· podkład: AMENRA

 

|discrust