:: duś się perłowym zwojem!

tam, gdzie wrzask, tam i spokój. w koronach drzew strzępy modlitewnych wstęg, uniesione przez wiatr i unieruchomione poza zasięgiem docelowych bóstw odbiorczych. próżno w modłach szukać wytchnienia, gdy prośby jak wisielce zaplątane w konarach, wysoko, wysoko...

w piątkowe wieczory, z książką wymiętoszoną i zaczytaną na śmierć niemal, w piątkowe wieczory, gdy pachnie jabłkami i tym miękkim oczekiwaniem. w piątkowe wieczory, gdy eskadry ważek warcząc pięknie, udają się na spoczynek. w piątkowe wieczory przypływ radości najprostszej, dziecinnej, nie dotkniętej wirusem zblazowania i mętnych, martwych spojrzeń. zresztą nieważne, że to piątek. wszystko jest umowne, wydostaje się poza kontur, jak pękająca tafla napięcia powierzchniowego, jak rozbryzg i strugi wosku wzdłuż kręgosłupa w orgazm zamienione, jak oddech nie do złapania, cudowne stłamszenie mieszkające daleko w tyle głowy, daleko, daleko...

aż po horyzont, aż po bezdech – zachwyt wypuszczony z łańcucha, z klatki, z pluszowego więzienia. w skowytach niekontrolowanych zew zaklęty czarami z ognia i wody, promieni ostrych przebłyski – bez zaszczucia, bez ładu, bez porządku. w chaosie gorącym, w spazmach biczujących ciało od stóp do głów.

za wcześnie na te wszystkie ekscytacje, za wcześnie. jeszcze nie czas na drżenia i dreszcze, jeszcze nie pora na dławienie się ciepło-zimnymi haustami powietrza i paczulową wonią. jeszcze nie czas – mówi bezkształtność przeklęta. znikąd mówi i w nicościach znika. poćwiartowane głosy, zabazgrane w kalendarzach daty, zdekompletowane konteksty, mieszanina okrutnie zawiła. zdecydowania zanik, przypomniane zamierzenia pozamykane w stalowych stop-klatkach. świat się dzieje w kompletnie pojebany sposób, krzywo, w pogardzie do zszywanych i łatanych miesiącami dziur w pewności i ufnościach różnorakich.

trzeba uważać. pilnować tego słodkiego nieładu, który cichutko pulsuje pod skórą. nieład-skarb. nieład-[bez]cenność.

★★★

dawno dawno temu, wśród podwarszawskiej ciszy, Anka z EL BANDY robiła z drutu kolorowe ważki i gadaliśmy do trzeciej w nocy o krawcu, o krawieckich przymiarkach termonuklearnego terroru, albo jeszcze o innych tajfunach czających się w głowach ludzkich. długie to były rozmowy i przybywało drucianych ważek. a potem śpiewała: upadam, upadam:

a teraz stój podniosłam swoje ciało bój się, bój! [...] przekraczam próg, ostatnie twoje marzenia tyś mój wróg!

ważki z drutu zgrabnie wygięte fruwają nad trupem. gdy nie żyją koszmary, cisza zapada, wytchnienie nadchodzi, skurcz mija i wrzask doniosły uwalnia dzikość stłamszoną. krzycz, krzycz najgłośniej, w przestrzeń wyrzygaj zaszłości. wyrzuć to do czwartku, a w piątkowy wieczór będą pachniały jabłka i paczula.

··· foto: archillect.com

 

|discrust