:: do 22:00 bez prądu...

awaria sieci energetycznej. coś, co zdarza się od czasu do czasu. niezapowiedziane wyłączenie prądu na trzy godziny... za oknem rzędy betonowych pudełek z ciemnymi norami mieszkań; z czasem pojawiają się wątłe płomyki świec wygrzebanych z szuflad i szafek. twarze rozświetlone poświatą smartfonów – trwa masowe sprawdzanie procentów energii w bateriach (trzy godziny! czy aby wystarczy?)... gdy uporządkowany ruch ładunków elektrycznych zamiera, w powietrzu unosi się atawistyczny strach; nagle gasną wszelkie diody i ekrany, galaktykę ustrojstw w trybie stand-by ogarnia mrok.

nie ma prądu! brzmi jak: nie ma życia!

ta błaha w gruncie rzeczy awaria wprowadza ukłucia mikro-paniki i dezorientacji, gdyż każdy nasz krok w codziennej krzątaninie zależy od urządzeń zasilanych energią elektryczną. trzy godziny przy świeczce, to trzy godziny dyskomfortu i rozdrażnienia...

włączam radioodbiornik krótkofalowy (zasilany akumulatorkami), dobrze mi ze znanymi szumami i trzaskami pomiędzy stacjami. przypominam sobie rok życia bez prądu na squacie w czasach, gdy fotowoltaika była wyłącznie drogą fanaberią burżujów, bądź naukowo-techniczną ciekawostką. slow life z kilkoma samochodowymi akumulatorami i lampami naftowymi ustawionymi przy lustrach, by wycisnąć jak najwięcej lumenów z tych małych płomyków...

przy dzisiejszej dostępności technologii akumulowania energii elektrycznej, każdy może stworzyć sobie maleńkie zaplecze solarpunkowe, albo po prostu... zapalić świeczkę. światło bowiem nieodmiennie kojarzy się z bezpieczeństwem, schronieniem. jeden płomyk i spojrzenie za okno. to oczywiście truizmy, nic wydumanego w bólach. niemniej to jednak takie elementarne uchwycenie chwili, bez jakiejkolwiek intelektualnej otoczki.

zadziwiające jest to, że przymusowe, kilkugodzinne posiedzenie przy świeczce często prowokuje ludzi do uruchamiania w wyobraźni rozlicznych scenariuszy “przeżycia” w środowisku bez możliwości użytkowania wszelkich zabawek i urządzeń zasilanych elektrycznie. mnożą się historie i spekulacje odnośnie absolutnie elementarnych życiowo czynności. a wszystko to podszyte swego rodzaju paniką. okazuje się bowiem, że jesteśmy ze wszystkich stron obudowani rusztowaniami z internetu, elektryczności, a nade wszystko tak często opuszczamy ciężkie rolety, by za oknem nie widzieć gór [elektro]śmieci, pływającego syfu w oceanach i morzach, czy po prostu wszystkiego, co nas bezpośrednio otacza – z oczyma wbitymi w smartfony...

przewijamy dzień za dniem, niczym osie czasu w mediach społecznościowych, scrollujemy siebie i świat. ogrom mniej lub bardziej toksycznych informacji sunie w górę, a my zjeżdżamy coraz niżej i niżej. dokąd?

 

|discrust