:: DIY OR DIE

wylały się dziś ze mnie hektolitry opowieści, które od jakiegoś czasu zszywam w jedną całość. ścieg mocno punkowy, ale [chyba] na tyle trwały, aby nie rozpadło się to przy pierwszym wynurzeniu na powierzchnię.

po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna dogadałem się z samym sobą podczas sklecania rozedrganych akapitów; miłe uczucie: nie wykłócać się z samym sobą, nie licytować się, pozwolić sobie na spłynięcie wartkim nurtem, poczuć zawirowania, energię, dostroić się do tego, co mnie opuszcza. myślę na wpół po polsku, na wpół po czesku. bez pośpiechu, bez oczekiwań, bez odrywania wzroku od rzędów liter w edytorze. sam.

dziś w żyłach płynie mi zielona herba, której pochłonąłem jakieś kosmiczne ilości. czuję ten specyficzny, przyjemny rodzaj zmęczenia, który pojawia się, gdy w pomiędzy małymi cegiełkami zasycha zaprawa, gdy coś staje się spójne i naprawdę moje. noc wygania mnie w senne zygzaki. bez kolców.

gdy jest cicho tak, jak właśnie teraz, można niemal poczuć fakturę tego spokoju. kocham go na równi z grindcore'owym rozpierdolem i wrzaskiem. ale dziś i jutro o poranku, gdy będę parzył kawę, chcę tylko tej ciszy. sam ją sobie ulepię.

 

|discrust