:: Wacław Radziwinowicz – Gogol w czasach Google’a” | Гражданская Оборона – Убей в себе Государство!

Książkę Radziwinowicza łyka się w jedno popołudnie – z przyjemnością i z poczuciem niezmarnowania 39 PLN ;) Tom zawiera reportaże i notatkowe obserwacje Autora nt Rosji z okresu: 1998 – 2012. Radziwinowicz, mieszkający w Rosji od wielu lat, rysuje przed czytelnikiem wielopłaszczyznowy i barwny (acz nie zawsze radosny) obraz naszego wschodniego sąsiada. Czyni to w sposób niezwykle ujmujący; jego reportaże są być może dosyć skondensowane (formalnie Gogol w czasach Google’a jest zupełnym przeciwieństwem Krasnojarska Zero), ale nie przemawia to bynajmniej na ich niekorzyść.

Wachlarz tematów, jakie Radziwinowicz bierze na warsztat w swych reportażach, jest imponujący. Nie powiedziałbym, że jest to „Rosja w pigułce” (bo dla mnie musiałaby to być „Rosja w pigule”, a tomów musiałoby być co najmniej kilka), ale dla kogoś, kto o Rosji wie niewiele, lub zgoła nic, jest to pozycja jak najbardziej obowiązkowa! Autor znakomicie ujmuje specyfikę życia w Rosji, jak i w ZSRR; w sumie książka ta jest opowieścią o styku tych dwóch politycznych bytów i ich wpływu na kilka ładnych pokoleń Rosjan: od chłopów, żołdaków, inżynierów, przez aparatczyków z zapomnianych przez boga i Stalina/Putina oblasti, po całe grupy etniczne i rodziny. Tło historyczne każdego reportażu jest dosyć dobrze zarysowane, tak że osoba niezbyt swobodnie czująca się w realiach historyczno-politycznych Rosji/ZSRR, bez problemu umiejscowi poszczególne „opowieści” w przestrzeni. Rozrzut bowiem jest naprawdę spory. Od carskiej Rosji, przez Lenina i początki czerwonego terroru, przez koszmar stalinizmu, odwilż Chruszczowa, gerontokrację Breżniewa/Andropowa, po pierestrojkę, Jelcyna, Putina, „nowych Ruskich” i czasy nam współczesne. Ramy historyczne: od carstwa po Pussy Riot – tak bym to w skrócie ujął. Jednak ta historyczno-polityczna czasoprzestrzeń jest w reportażach Radziwinowicza tłem jedynie. Na tym tle mamy okazję zapoznać się z indywidualnymi dramatami, radościami, porażkami bohaterów reportaży. Część owych reportaży opisuje jednak zjawiska, wzorce i kody kulturowe w Rosji obecne i żywe. Radziwinowicz nie jest podróżnikiem, jest dziennikarzem. Dlatego na próżno u niego szukać gawędziarstwa Hugo-Badera, czy Koperskiego. Ale nie jest to zarzut.

Bardzo spodobał mi się fakt, że Wacław Radziwinowicz opisuje Rosję „po rosyjsku” – uwielbiam, wręcz kocham, rosyjską tradycję i tendencję do używania akronimów (zarówno odnośnie nazw instytucji, stanowisk, jak i zjawisk – w Rosji baaardzo szeroko pojętych), stanowiących integralny składnik zarówno języka jak i kultury rosyjskiej/sowieckiej; bez genseków, zeków, samizdatów, naftkomów i tysiąca innych akronimowych konstrukcji, nie sposób w pełni pojąć Rosji; w ogóle w materii opisowej (w żywej warstwie kulturowej) język rosyjski bije na głowę nie tylko polski i inne języki słowiańskie, ale na mój gust, jest wręcz – nomen omen – pionierski.

Co skołoniłoby mnie do wykrzywienia gęby i powiedzenia: бляяя! po lekturze Gogola w czasach Google’a? Kilka rzeczy. Po pierwsze fakt, że Radziwinowicz – jako dziennikarz – pominął sporo zjawisk współczesnej Rosji. Zabrakło mi np. tekstów szerzej obrazujących opozycyjność wobec walca zarówno sowieckiego, jak i putinowskiego. Znajdziemy w tym tomie reportaże przywołujące heroiczne skądinąd postaci organizacji Memoriał, znajdziemy Hodorkowskiego i Jukos, znajdziemy Bierezowskiego, znajdziemy jakieś mikrony Wysockiego i Okudżawy – innymi słowy, znajdziemy wszystko to, co grzecznie i po linii Wybiórczej jest akceptowalne w ramach „pojednania polsko-rosyjskiego”… Ani słowa o Limonowie, o narodowo-bolszewickiej ekstremie, czy o neonazistowskich akcjach w Pitrze, Moskwie, Krasnodarze, Omsku – o czymś, co od lat jest w rosyjskim dyskursie publicznym obecne (nawet na antenach ulubionych przeze mnie i Radziwinowicza radiostacjach: Ехо Москвы i Радио Свобода)… Żadnego rozwinięcia tematu alternatywnej sceny rockowej i punkrockowej w czasach ZSRR (ni słowa o Grażdańskiej Oboronie! gdzieś tam pojawia się tylko Kino… a reszta?!).

Dlaczego wspomniałem o punkrocku? Ano dlatego, że Radziwinowicz – jako naprawdę dobry dziennikarz, człowiek znający Rosję na wylot – nie zająknął się ni słowem [no dobra, jednym słowem liznął temat…] o alternatywnej młodzieży i jej aktywności zarówno w czasach schyłku komunizmu w ZSRR, jak i bezpośrednio potem. Przecież zawsze można zagłębić się w temat poza zoną Wybiórczej, panie Wacławie! Zaręczam, że jest to diamentowa kopalnia jeśli idzie o reportaże, o przybliżenie Polsce kawałka alternatywy sowieckiej/rosyjskiej! Wiem, że reportaż nie jest formą „życzeniową” ze strony czytelnika – mam na myśli jedynie to, że Rosja eksploracyjnie (w reportażu) jest worem bez dna. Jednym z najpiękniejszych worów bez dna na tym łez padole…

Tym bardziej wspominam o tym, bo na okładce opisywanego zbioru reportaży widnieje grupa punków dyskutująca z milicjantem… Ech… Jednak w XXI wieku – w dobie sporów o wyższości e-booków/audiobooków nad papierem – mamy wciąż do czynienia z cynicznym marketingiem wydawców; Przynajmniej wydawnictwo „Czarne” zawsze trafia z okładkami, które są adekwatne odnośnie treści książek… Agora nie trafia. No i ostatni – symptomatyczny – kwas. Kwas zwany „Wstępem”. Made by Michnik. Mam wrażenie, że Michnik walnął te kilka zdań od niechcenia, pomiędzy jednym, a drugim sztachnięciem się e-papierosem. Jednak Radziwinowicz jest poważnym (i naprawdę cenionym w Rosji) dziennikarzem, dlatego dziwi mnie leniwe, wiejskie imprimatur ze strony Michnika, w dodatku – porażka! – z dwoma wersami z (sic!) Mickiewicza… Michnik niech sobie tam coś popełnia w ramach swoich „błyskotliwych” prologów, byle nie w książkach – ma swoją gazetkę, niech tam się onanizuje, cytując Mickiewicza, Herberta, Miłosza (jego-święta-trójca-gdzie-niepotrzebnego-można-skreślić-albo-połączyć-wszystkich-bez-względu-na-temat). Radziwinowicz obroni się swoimi cennymi reportażami bez „pocałunku diabła” [panie Wacławie, Michnik naprawdę nie nobilituje – taka dygresja od czytelnika]… Wolałbym kilka[naście] stron prologu Jerofiejewa, aniżeli te nędzne, kilkuzdaniowe popłuczyny Michnika…

O wiele lepiej byłoby wykorzystać stronę „Wstępu” na cytat z w/w zespołu:

Убей в себе Государство!

Podsumowując: Gogol w czasach Google’a, to znakomity zbiór reportaży, lektura ciekawa i nie pozwalająca się oderwać w trakcie czytania – jeśli ktoś naprawdę interesuje się Rosją. Rosja bowiem jest przestrzenią niezwykle fascynującą – jeśli ktoś zachłysnął się tym całym syfem pomiędzy Polską, a Rosją (celowo nie piszę ZSRR, bo zapewne w obecnych czasach tylko garstka pamięta i interesuje się tym terytorium, w kontekście historyczno-kulturowym) i rusofilią, ten odbierze tom reportaży Radziwinowicza nie tylko ze zrozumieniem, ale i z autentyczną wdzięcznością… Nie mamy bowiem w Polsce „ruskiego Kapuścińskiego” – mamy natomiast kilku znaczących dziennikarzy, podróżników i rusofilów, którzy potrafią ukazać nam Rosję i jej historię bez pierdolonych, debilnych polskich uprzedzeń. bez peanów, za to z rzeczowym punktowaniem zbrodniczej machiny sowieckiej i z rzeczowym otwieraniem furtek i skrzypiących drzwi… Więcej nas z Rosją łączy, aniżeli dzieli!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌