:: Szczepan Twardoch – Morfina

Kiedyś wspominałem, że do nowości wydawniczych mam stosunek co najmniej luźny, tym bardziej jeśli idzie o literaturę współczesną polskich autorów. Nigdy nie rzucam się na świeżo wydane powieści, albo robię to cholernie rzadko. Tak było również w przypadku Morfiny, Szczepana Twardocha. Dosyć długo książka ta tkwiła bezczynnie w ebookowym czytniku, ale kilka tygodni temu wreszcie zacząłem ją czytać.

Szczepan Twardoch nie był, jak dotąd, twórcą szczególnie mi znanym. Tu i ówdzie natykałem się na jego nazwisko, przy okazji pałętania się po portalach literackich. Mogę zatem powiedzieć, że do Morfiny podszedłem „na czysto”, bez entuzjazmu ale i bez uprzedzeń. Zacząłem czytać i… po kilkudziesięciu stronach już wiedziałem, że mam do czynienia z rewelacyjnym kawałkiem prozy!

Morfina, to specyficzna, unikalna narracja, której siłę odczuwa się już na początku książki. Umiejscowienie akcji w Warszawie, w pierwszych dniach II Wojny Światowej okazało się rewelacyjnym posunięciem ze strony Autora, a sposób w jaki wykreował on głównego (anty?)bohatera w wojennych okolicznościach, zasługuje na uznanie! Dawno nie czytałem tak wyrazistej prozy!

Konstanty, ni to Niemiec, ni Polak, morfinista, dziwkarz, swobodnie poruszający się zarówno na salonach, jak i w szemranym warszawskim towarzystwie. Wydający kasę na kurwy, wódkę i kokainę. Zdradzający żonę (stuprocentową, „eugenicznie zdrową” Polkę z endeckiego domu), miotający się pomiędzy swoją „przyszywaną” polskością, a niemieckością przynależną mu niejako genetycznie. Służący w pierwszych dniach wojny w polskim pułku ułanów, a po kilku tygodniach paradujący w niemieckim mundurze w towarzystwie nazistowskich policjantów. Uwikłany w quasi-konspirację, znienawidzony i nienawidzący samego siebie. Naćpany morfiną i groteskową sytuacją wojenną.

Twardoch stworzył antybohatera i zrobił to bez ceregieli, acz po mistrzowsku. Sprawił, że wszelkie dylematy moralne, psychologiczny burdel w głowie i swoista niemożność samookreślenia (zwłaszcza w czasie wojny) – że to wszystko czyni człowieka jeszcze bardziej (nie)ludzkim. Właśnie… (nie)ludzki (anty)bohater. Morfina, to powieść pozbawiona pomnikowych i górnolotnych spazmów patriotycznych; patriotyzm jako taki, czy też percepcja niemieckości/polskości z punktu widzenia głównego bohatera, to kompletna miazga, cynizm i przegrana. Jest coś w Konstantym z Ciorana, czy z Bernharda. Poza tym książka Twardocha, to solidne psychologiczne studium relacji rodzinnych i ich ciężaru w życiu człowieka. To język brutalny i seksistowski, to wyrachowanie i realizm pozbawiony ozdobników. Nie sposób przejść obojętnie wobec Konstantego, nie da się. Morfiny nie czyta się „z zewnątrz”. Ta książka wciąga nas w nie naszą przestrzeń, stawia nas – czytelników – na gruzach pytań niby nie naszych, a jednak do głębi ryjących bruzdy w naszych głowach.

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌