:: Małgorzata Rejmer – Bukareszt.Kurz i krew

Ach, dziś wódka smakuje wyjątkowo! Zamykam książkę Małgorzaty Rejmer z prawdziwą satysfakcją, z poczuciem, że właśnie przeczytałem rewelacyjny kawałek Bukaresztu! To miłe uczucie, gdy kończąc książkę, chciałoby się zakumplować z Autorką. Tak właśnie mam dzisiaj, po lekturze Bukaresztu…

Varga ma Węgry, Szczygieł ma Czechy, a Rejmer ma Rumunię. Ma i dzieli się nią z czytelnikiem w niezwykły sposób. Kiedyś moja przyjaciółka Olga, wysyłając mi Dostojewskiego w oryginale, wrzuciła do koperty pakiet nowiutkich widokówek przedstawiających Moskwę, zawiniętych w kolorową obwolutę (сделано в СССР, 1984 – lśniły nowością, pewnie przeleżały nietknięte na półce przez te wszystkie lata)… Małgorzata Rejmer podarowała nam dokładnie taki pakiecik widokówek z Bukaresztem. Każda kartka, to osobna historia, faktura, zapach miasta. Trudno mi opisać urok jej książki, ale nie bardzo się tym przejmuję. Dość powiedzieć, że po lekturze ogarnęło mnie lekkie rozdrażnienie: dlaczego tak mało?! Chcę więcej!

Bukareszt. Kurz i krew, to zbiór miniatur z prawdziwą pasją opisujących stolicę Rumunii. Rejmer obdarzyła nas widokówkami hand made, które żyją, a my jako czytelnicy ową żywotność możemy spijać od pierwszej do ostatniej strony. Bukareszt ukazany nam przez Małgorzatę Rejmer, to miasto pulsujące bardzo intensywnie. Niejednorodny kompleks architektoniczno-ludzki, pełen zakamarków, paradoksów, wyziewów. Bukareszt zgwałcony przez Ceaușescu i jego prostacką megalomanię, pełen ludzi i ich dramatów, pełen bezpańskich psów i chaosu. Historia i współczesność rozlewają się w przestrzeni miasta, które przechowuje za fasadami budynków trochę swoich brudów, odrobinę skarbów. Syf koegzystuje z perełkami architektury…

Rejmer perfekcyjnie opisała rzeczywistość Bukaresztu przez pryzmat historii miasta i Rumunii w ogóle. Szczególnie ujęły mnie fragmenty dotyczące piętna jakie na mieście odcisnął Ceaușescu i komunistyczny walec, który wgniótł w ziemię sporą część stolicy – wszystko ku chwale Słońca Karpat (tak oficjalna propaganda nazywała Ceaușescu).

Rejmer w przejmujący sposób opisała następstwa fatalnego dekretu zakazującego w Rumunii aborcji (w imię wymuszenia większej dzietności – wszak komunistyczny reżim dramatycznie potrzebował proletariackiego mięcha do budowania raju na ziemi). Aborcyjne podziemie, domowe sposoby usuwania ciąży, skrajna penalizacja, wreszcie dramaty poszczególnych kobiet po kilku, bądź kilkunastu (sic!) zabiegach. To wszystko do dziś jest wstydliwą raną, ukrywaną za kotarą milczenia w rumuńskim społeczeństwie.

Innym, nie mniej ciekawym i dramatycznym wątkiem poruszonym przez Autorkę jest rola Securitate w tłamszeniu bukaresztańskiego społeczeństwa, upchanego w betonowych klatkach robotniczych dzielnic. Inwigilacja i okrucieństwo nie spotykane nawet w innych barakach „ludowo-demokratycznych” w Europie Środkowo-Wschodniej.

Wreszcie sami Rumuni, ich przywary i wyjątkowość, swoisty mentalny kod i specyfika społecznych reakcji na tle historycznych uwarunkowań – Rejmer odkrywa przed nami rąbek rumuńskiej tajemnicy. Robi to perfekcyjnie!

Na uwagę zasługuje po prostu rewelacyjny sposób opisywania Bukaresztu. Język i warsztat Małgorzaty Rejmer sprawia, że czujemy się wciągani w historie i zdarzenia. Ona po prostu łapie nas za rękę i entuzjastycznie zaciąga w miejsca nie zawsze pachnące jak świeżo wydrukowane widokówki, ale zawsze wywołujące i zachwyt, i refleksję.

Bukareszt… jest świetny! Co mnie wkurzyło w tej książce? Fakt, że jest taka krótka! Będąc punkiem wiem, że w Bukareszcie znalazłbym setki miejsc, w których czułbym się „jak u siebie”.

Ostatnio odwiedzając moją ukochaną Pragę, zatrzymałem się na squacie, wypiłem ze starymi znajomymi, upoiłem się miastem po uszy. Poznałem też uroczego, beztroskiego kolesia – Geo. Rumun, długo siedzący we Włoszech, a jeszcze dłużej włóczący się po Europie. Człowiek niezwykłej serdeczności, humoru i szczerości. Siedzieliśmy razem nad Wełtawą, jedliśmy rohliki z pastą czosnkową, piliśmy wino. Ja mówiłem mu jak po czesku jest: kaczka, rzeka, most, tramwaj, a on rewanżował się rumuńskimi tłumaczeniami. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze kiedyś. Gdzieś. Wszystkie moje spotkania z Rumunami zawsze były serdeczne i sympatyczne. Rumun-tirowiec wiózł mnie z Barcelony do Niemiec. Mieszkając w Belgii spotkałem wielu Rumunów, którzy wielokrotnie pomogli mi w takich duperelach, jak dotarcie na określoną ulicę w Antwerpii, czy w Brukseli.

Mniej więcej dziesięć lat temu Budapeszt „ukradł” mi Rumunię i Bukareszt właśnie. Wybrałem się stopem na Południe. Budapeszt miał być tylko dwudniowym postojem. Moja koleżanka-esperantystka, Julia z Kluż-Napoki, zaprosiła mnie do swojego miasta. Punkowo wkręciłem w tą wyprawę Timiszoarę i Bukareszt. Cieszyłem się, że wreszcie odwiedzę Rumunię. Gościnność znajomych Węgrów dosłownie mnie wessała, podobnie jak Budapeszt. Zarówno forinty jak i dolary przeznaczone na Rumunię zostały w knajpkach i na bazarach Budapesztu… Pozostało mi jedynie poinformowanie rumuńskich esperantystów, że odwiedzę ich innym razem.

Małgorzata Rejmer napisała coś zupełnie wyjątkowego. Nawet nie zdążyłem się zachłysnąć jej książką. To tak, jakby ktoś poczęstował mnie przepysznym absyntem i poszedł sobie, pozostawiając mnie z pustym kieliszkiem. Czekam na kolejną porcję historii z Rumunii!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌