:: Magdalena Grzebałkowska – 1945. Wojna i pokój
Ogólna koncepcja, w oparciu o którą powstała ta książka od razu mi się spodobała. Magdalena Grzebałkowska rusza śladem szabrowników, przesiedleńców, wojennych sierot – na Ziemie Odzyskane, by tam dowiedzieć się czegoś o tym, czym dla obecnie żyjących tam ludzi był 1945 rok – li tylko końcem wojny? początkiem nowego, szczęśliwego życia? utrapieniem i tęsknotą za utraconym?
Atutem – z punktu widzenia miłośnika reportażu i literatury faktu – jest to, że czytelnik styka się z konkretnymi, indywidualnymi przeżyciami, że poszczególne losy opisywane przez Autorkę, choć nawleczone na nić historii przez duże “H”, pozostają mikro-świadectwem ludzi, do których udało się Grzebałkowskiej dotrzeć. I już na wstępie można powiedzieć, że wszystkie te historie i wspomnienia są unikalnymi i jak najbardziej godnymi naszej uwagi. Problem pojawia się w samej narracji, w sposobie opowiadania tych historii i w konstrukcji książki. Gdyby nie ów problem, sypałbym tutaj ochami! i achami! nad talentem Autorki.
Na czym polega zgrzyt? Ano na tym, że – przykro to pisać – 1945... jest książką, w której wykorzystano niemal żywcem kalki z dyskursu michnikowszczyzny. Taaa... wiem, że książka wyszła nakładem Biblioteki Gazety Wybiórczej, wiem że Magdalena Grzebałkowska jest reporterką tej gazety... Mógłbym zatem zadać [sobie] retoryczne pytanie: po cholerę się czepiasz? Wszak widać, słychać i czuć, że to maniera tego środowiska dziennikarskiego. Wiadomo wszak z jakiego kałamarza Autorka czerpała inkaust, by książkę swą napisać, bla bla bla...
Nadmieniam o tym nie bez powodu. Wydaje mi się, że to kurewsko smutne, gdy cholernie utalentowani i kumaci dziennikarze / reporterzy płci obojga, tuczeni przez lata quasi-moralizatorskimi sztuczkami Michnika nie potrafią (nie chcą?) wyrwać się spod wpływu tej zbankrutowanej koncepcji dziennikarsko-publicystycznej. Jako anarchista nie mogę być posądzany o sprzyjanie prawicowej ekstremie, więc podchodzę do konstrukcji książki Grzebałkowskiej bez uprzedzeń, a jednak odczuwam w trakcie lektury ową subtelną dysproporcję i chęć wygładzania granic pomiędzy ofiarami i katami, pomiędzy czymś intuicyjnie pojmowanym jako dobre i złe (intuicyjne – albowiem nie wierzę w istnienie obiektywnych kategorii prawdy, dobra, piękna, ogólnie wszelkich kategorii [meta]językowo będących abstrakcyjnymi, bez desygnatów).
Każda z historii, do której dokopała się Autorka zasługuje na uwagę i pewnie o każdej można by napisać osobną książkę. Los człowieka zgwałconego przez wojnę (w jakże wielu przypadkach również dosłownie, a nie w przenośni!), tułającego się bez dobytku i nadziei na nowy dom, nowe życie, na gorący posiłek dziś i jutro, na spokój w przyszłości. Los wczorajszych panów, a dziś ofiar rozpaczliwej, wściekłej, bezsilnej zemsty ze strony poniżonych i napadniętych... Jakże często milczenie wobec kłopotliwych wątków, postrzępionych wydarzeń, wobec traumy wojny i – gdzieś podskórnie – ciągłej niepewności, czy ten koszmar kiedykolwiek się powtórzy...
║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌