:: D.Kania, J.Targalski M.Marosz – Resortowe dzieci. Media

Pomyślałem sobie tak: może lepiej poczekać, gdy któryś z moich prawoskrętnych znajomych (mam ich chyba dwóch, wliczając w to sąsiada po 60-tce) kupi tą książkę, dzięki czemu nie nabiję kabzy Frondzie, z którą – najdelikatniej rzecz ujmując – jest mi kurewsko nie po drodze. A może zamówić ją sobie w bibliotece i czekać cierpliwie na swoją kolej? Ostatecznie – w ramach równowagi – dałem zarobić katolom; wcześniej dawałem razy kilka zarobić pluszowym quasi-lewakom z KrytPo. Bilans na zero.

Oczywiście ani Kania, ani Marosz, ani tym bardziej Targalski (czyli Autorzy Resortowych dzieci…) nie są bohaterami moich bajek polityczno-publicystyczno-moralnych, ale po lekturze tej książki przynajmniej otwarcie powiem, co mnie z nimi łączy – niechęć do michnikowszczyzny (najszerzej rozumianej) i resortowej właśnie wersji historii / publicystyki. Spodziewałem się sporego prawicowego zaczadzenia w tej książce, ale o dziwo akcentów ewidentnie tendencyjnych jest w niej naprawdę niewiele (sic!). Rzecz jasna, zdeklarowany zwolennik porządku III RP, stały czytelnik Wybórczej, Polityki i „oglądacz” TVN24 na starcie zdyskwalifikuje tą publikację i… w moim mniemaniu będzie albo głupim, albo ślepym ignorantem.

O książce było głośno. Nie chce mi się jednak rozwodzić nad płaczem „czołowych publicystów” tego kraju w tej materii. Nie warto. I tak było do przewidzenia jak zareagują. Dość powiedzieć, że Autorzy wyskoczyli z tezą, którą trudno odrzucić ot tak, bez sekundy choćby namysłu. Idzie o to, że żyjemy w kraju, w którym elity medialne nie tylko ukształtowane są w oparach komuszego reżimu, ale pewne tendencje tego środowiska (jeszcze przed 1989 rokiem nazywanego lewicą laicką) ulepiły niejako „na stałe” dyskurs polityczno-publicystyczny tak, jak funkcjonuje on do dziś w głównym nurcie. Nie obchodzi mnie, że teza ta jest niejako integralnym składnikiem krytyki ze strony środowiska prawicowego. Nie obchodzi mnie to dlatego, że jako osoba odległa o lata świetlne od prawicy, uważam ją za słuszną. Jeśli ktoś krytykując Michnika, TVN, Polsat i mainstreamowe media zatrzymuje się na gówniarskim poziomie typu: „jego/jej ojciec, to żydo-komuna!”, wypada się tylko śmiać, albo ubolewać nad intelektualną indolencją i prostackim antysemityzmem takich idiotów (których, nota bene niemało wśród Polaczków).

Bajka polega na tym, że teza o monopolizacji mediów w Polsce przez środowiska i kręgi ludzi tak czy inaczej splecionych z komunistyczną bandą (od czasów – z grubsza biorąc – stalinowskiego desantu i PKWN) nie jest prosta do obalenia. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nie sposób jej obalić. Można spierać się o detale, ale nawet gdyby Żakowski, Wielowieyska, Michnik, Paradowska, czy inny Lis napięli do granic możliwości swój publicystyczny potencjał, nie dadzą rady. I nie chodzi o to, że jakiś Targalski (hmm… tutaj też moglibyśmy podyskutować o resortowości w/w współautora książki – ot, paradoks…) napisał to, co napisał, a cała wataha mediów głównego nurtu autorytatywnie stwierdzi, że to „prawicowe szaleństwo”, czy (główny retoryczny fetysz michnikowszczyzny) „mowa nienawiści”. Waga ich zawodzeń nie ma dla mnie jednak wielkiego znaczenia. Od wielu, wielu lat. Resortowe dzieci…, nie są jakimś siermiężnym obuchem prostacko realizującym ulubioną wizję prawicy pt: dzieci komuchów robią karierę dzięki swoim starym z aparatu poprzedniego systemu. Albo inaczej: dla prawicowego czytelnika, ta książka taka będzie, choć po jej lekturze każdy średnio rozgarnięty i nie uprzedzony czytelnik powinien choćby zastanowić się nad faktycznymi koneksjami środowiskowo-rodzinnymi, a tożsamością polityczną sfory zwanej: „opiniotwórcze media”.

Dwa przykłady, łatwe do zweryfikowania – codziennie / co tydzień. Pierwszy przykład, to Poranek Radia TOK FM, emitowany codziennie od poniedziałku do piątku od 6:00. Gospodarzami tegoż są m.in.: Dominika Wielowieyska, Jacek Żakowski, Janina Paradowska. Autorski przegląd prasy, autorskie komentarze, goście zapraszani do studia. Najbardziej „podobają” mi się poranki z Paradowską i piątkowy – z Żakowskim. Jacek Żakowski zwyczajowo zaprasza Tomasza Lisa, Tomasza Wołka i Wiesława Władykę… Zresztą to naprawdę niezbyt istotne, kto kogo zaprasza – serio! Sami zróbcie sobie test i zapodajcie sobie wszystkie poranki w TOK FM, dzień po dniu. I wsłuchajcie się w komentarze, opinie – merytorycznie. Bardzo szybko zwrócicie uwagę na znamienny fakt: ci ludzie gaworzą ze sobą tak, jak starzy kumple przy piwie. Starzy i gadający o tym samym – tak samo. Gwarantuję wam, że po kilku, kilkunastu tygodniach, gdy usłyszycie w radio coś w rodzaju: „Tomku, pozwolę się z tobą nie zgodzić…”, parskniecie śmiechem. Te media, to tak kurewsko wyjałowiona monokultura, że zadziwia mnie jakakolwiek próba obrony ich poziomu i merytoryczności.

Drugi przykład, to niedzielny program w TVN24: Loża prasowa. Schemat dokładnie taki sam jak wyżej, z tym że skład dziennikarski nieco inny (m.in. z takimi „tuzami” jak Daniel Passent – również bohater Resortowych dzieci… – baaaaaardzo adekwatny przykład!).

Poleciałem w dygresję… Ale tylko po to, by pokazać, że sami możecie zweryfikować jakość resortowych mediów. Bo takie one naprawdę są. Od lat. Mocno polecam tą książkę – nawet tym, którzy kręcą gębą (jak ja) na prawicowe oszołomstwa i przegięcia ideowe. Dlaczego? Dlatego, że Autorzy – obcy mi ideowo niemal od A do Z – skupili się na tych aspektach, które rzucają w miarę jasne światło na genezę środowiska postrzeganego jako ideał dziennikarstwa. Tylko idiota stwierdzi, że książka ta jest wyłącznie „graniem teczkami z IPN” – nie jest.

Czy jakieś nazwiska w Resortowych dzieciach… wzbudziły we mnie zdziwienie? Nie, chociaż kilka medialnych gwiazdeczek ukazało się teraz w zupełnie innym świetle. Jedynym zdziwieniem i zawodem była Krystyna Kurczab-Redlich. Recenzowałem na blogu jej książkę i wciąż uważam ją za wybitną. Ale kilka – dla mnie istotnych – faktów, zmienia moją optykę, Pani Krystyno…

Byłbym idiotą, gdybym uważał Resortowe dzieci… za wyrocznię i „antyubecki podręcznik”. Ale byłbym skończonym debilem, gdybym miał powtarzać w tej sferze relatywistyczne banialuki pełne hipokryzji, rodem z Wybiórczej, czy Polityki. Ta retoryka śmierdzi mi nie od dziś i mam nadzieję, że generalny dyskurs etycznej przejrzystości mediów w kontekście przeszłego reżimu nie zostanie do reszty zawłaszczony przez takich bankrutów jak Michnik, Passent, czy Kwaśniewski.

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌