:: Boris Reitschuster – Ruski ekstrem

“Niemiecki bubel. Jak nauczyłem się pastwić nad głupimi książkami”

Cóż, każdemu bibliofilowi, a szczególnie temu zorientowanemu na jakąś konkretną tematykę, zdarza się kupić książkę, która jest nie tylko słaba merytorycznie (estetycznie, formalnie etc.), ale i wywołuje wkurw szczególnego rodzaju: człowiek wścieka się nie tylko na autora lipnej publikacji, lecz również na siebie samego – że wydał na coś takiego kasę.

Mowa tutaj o książce Borisa Reitschustera pt Ruski ekstrem. Jak nauczyłem się kochać Rosję. Kilka godzin temu skończyłem to czytać, zatem nie zadałem sobie trudu by sprawdzić, czy istnieje przekład rosyjski tego czegoś, ale jeśli istnieje, daję głowę że olbrzymia większość moich znajomych z Rosji (nawet tych spoza Moskwy), po przeczytaniu powiedziałaby zdziwiona: Бляя! Что за хрень?!

Serio, dawno nie czytałem tak bzdurnej, sztucznej i nudnej książki o Rosji. Nie chwaląc się, przeczytałem ich sporo, a dodatkowo na co dzień częściej używam na kompie cyrylicy, aniżeli alfabetu łacińskiego; jednym słowem, jakoś tam siedzę w temacie Rosji, a co najważniejsze, mam kontakt z Rosjanami – zarówno w necie jak i w realu. Ruski ekstrem, to niewątpliwie wypadek przy pracy jaki przydarzył się Autorowi – rodowitemu Niemcowi, który o Moskwie opowiada jak typowy Niemiec, patrzy na nią przez pryzmat mentalności typowego Niemca i niechcący zapewne, przyczynia się swoją pisaniną do utrwalenia stereotypu typowego Niemca. Sztywniachy, który w swoim mniemaniu przeżył „ekstremalną przygodę na Wschodzie”.

Już na początku książki coś mi nie pasowało. Oto bowiem młody Niemiec wyjeżdża do Moskwy, by zamieszkać w tej metropolii. Zaczyna swą opowieść od razu z grubej rury: mamy przygotować się na prawdziwy tytułowy ekstrem, na hardkorową jazdę po stolicy hardkorowego kraju. Wow!

Potem jest już tylko gorzej i gorzej…

Klatki schodowe w betonowych blokach śmierdzą! Windy są brudne, wadliwe i pobazgrane! Ruscy nie przestrzegają przepisów drogowych! Wszędzie panuje biurokratyczny chaos! Pracownica linii lotniczych w syberyjskim mieście nie potrafi pobrać opłaty niemiecką kartą kredytową! Rosjanie przeklinają, chleją wódę, dają i biorą łapówki! Wszystko to opisane w tonie: taaak! to się dzieje naprawdę, to rosyjska rzeczywistość!

Reitschuster wpada na starcie w dwie pułapki i do końca książki tkwi w nich bezradnie, nie zdając sobie zbytnio sprawy z owej bezradności; czytelnik odnosi wrażenie, że Autor nieco głupawo się uśmiecha i święcie wierzy w to, że Moskwa rysowana z jego perspektywy, to rzeczywiście Moskwa realna. Wracając jednak do pułapek…

Pierwszą z nich jest fakt, że Reitschuster opisuje swoje przeżycia jako „Niemca w Rosji” w ten sposób, że permanentnie konfrontuje zwyczajowe stereotypy Niemca i Rosjanina. Skąpstwo vs pijana szczodrość, sztywność vs zawadiackie rozbuchanie, rzeczowość vs „rosyjska dusza”, dyscyplina vs anarchia, oszczędność vs wieczna bieda, lśniące mercedesy vs rozpierdolone łady… I tak do końca czegoś, co wydawca nazwał (sic!) książką-przewodnikiem. Żenada!

O ile ze stereotypami nt. Rosjan w tej książce można dosyć łatwo się rozprawić (w dużej mierze są one po prostu bzdurne, albo naciągane, o czym przekonał się każdy kto miał, bądź ma, styczność z mieszkańcami Rosji), o tyle to co pisze Reitschuster o sobie i swojej niemieckości w konfrontacji z cielskiem Moskwy brzmi tak, jakby Autor był po prostu klonem „typowego Niemca” – innymi słowy nie postrzega swojej niemieckości tak, jak postrzega obserwowaną rosyjskość – jako zbiór przywar. To właśnie druga pułapka.

Informacje o codzienności w Moskwie – te bardziej, hmm… „neutralne” – w gruncie rzeczy opisywane są rzeczowo i bez polotu; po prostu Reitschuster nie odkrywa Ameryki i pisze to, o czym pisało przed nim wielu innych dziennikarzy z zagranicy. W dodatku czyni to w tak wąskim spektrum, że dyskwfalifikuje go to, jako rzetelnego obserwatora życia Moskwian. Dlaczego? Czytelnik ma wrażenie, iż czyta książkę napisaną przez bogatego paniczyka, łażącego po restauracjach, biurach, wkurzającego się na wieczne korki w centrum Moskwy. Dość powiedzieć, że mieszka w budynku z ochroną, którego właścicielem jest rosyjskie MSW. Tytułowy ekstrem, to wspomniane śmierdzące klatki schodowe, dziury w jezdni, nieuprzejme kelnerki, brudne kible w hotelach i dziurawe fotele w samolotach Aerofłotu.

A gdzie Moskwa betonowych dżungli, gdzie bezdomność, problem nielegalnej imigracji, gdzie mafia, gdzie przeciętny Rosjanin, bądź ten, który znajduje się od owej przeciętności oddalony o całe lata świetlne? O polityce w tej książce jest tyle, że ręce opadają. A przecież Moskwa, to również Kreml, kapitał i władza.

Reitschuster mimochodem opisuje też swoje „wycieczki” na Krym, na Syberię, czy do Osetii Północnej, chcąc nam przybliżyć życie „zwykłych Rosjan”… Hmm… nie wiem, ja na jego miejscu nie wspominałbym o takich „przeżyciach”, bo po prostu uznałbym to za totalny obciach; koleś pisze otwarcie o rzeczywistości, której kompletnie nie ogarnia swoim niemieckim umysłem wygodnisia.

OK, polski czytelnik może w ten sposób pastwić się nad bogu ducha winnym młodym dziennikarzem z Niemiec, bo w końcu i nas kopnął zaszczyt życia w jednym z demoludów, więc mniej więcej wiemy o co biega z postsowiecką mentalnością i jej pochodnymi. Totalną ściemą jednak – ze strony wydawnictwa Carta Blanca – jest wciskanie tej książki jako… przewodnika po Moskwie!

Ruski ekstrem może być ekstremalną lekturą dla statecznego emeryta z Bawarii. Po jaką cholerę wydawać coś takiego w Polsce? Nie wiem. Wiem, że nie warto kupować tej książki – szkoda i kasy i czasu na jej czytanie. Na szczęście nie możemy narzekać na brak kompetentnego i ciekawego reportażu nt Rosji – zarówno tego polskiego jak i zagranicznego. Amatorkę pozostawmy Bawarczykom po 60-tce…

Все, пока!

║▌║▌█║ 🄯 by discrust ▌│║▌║▌